­

Co mnie zaskoczyło podczas pobytu w Sztokholmie?

by - 19 marca

Co to był za urlop! Tydzień w stolicy kraju klopsików, Stiega Larssona, H&M-u, Abby,  Astrid Lindgren, Stellana Skarsgarda, śledzi w occie, Tove Jansson*, reniferów, IKEA, wikingów, Alicii Vikander, Ingmar Bergamana i jeszcze pewnie miliona innych dóbr, które zna i z których korzysta połowa świata. Do tej pory czuje obolałe pięty od pokonanych kilometrów, a głowa przetwarza milion informacji i zdjęć, które zapadły mi w pamięć. A co mnie zaskoczyło najbardziej podczas pobytu w Sztokholmie? Lista poniżej.




1. Niesamowicie duża ilość dzieci
Pierwszego dnia po dwudziestu minutach spaceru z dworca autobusowego do hostelu zadaliśmy sobie jednocześnie pytanie, czy tylko któremuś z nas się wydaje, ale czy na dziesięć mijanych osób, osiem pcha przed sobą dziecięce wózki. Nierzadko podwójne. A czasem nawet z dodatkową platformą na starsze, stojące dziecko. I to jeszcze - niesłychane - więcej niż połowa osób pchających te wózki to mężczyźni! Co więcej, gdybym nie zaglądała do gondolek, nie byłabym do końca przekonana, czy tam na pewno są dzieci, bo jak na tak duże ich skoncentrowanie w jednym miejscu, w ogóle ich nie słychać. Nie wiem co jest sztokholmskiej wodzie i powietrzu, ale coś sprawia, że to najspokojniejsze dzieci, jakie widziałam.
Przez cały wyjazd zastanawiała mnie przyczyna tak dużej dzietności Szwedów - możliwe, że tu się żyje po prostu dobrze i z poczuciem dużego bezpieczeństwa oraz stałości. Możliwe, że Szwedzi są rodzinni. Możliwe, że opieka zdrowotna nie odstrasza. Możliwe, że tu posiadanie dziecka  - to zabrzmi brutalnie, ale nie bądźmy idealistami - po prostu się opłaca (szybki research ulg dla rodziców dużo nam wyjaśnił - funkcjonuje tu  np. darmowa komunikacja miejska dla osób podróżujących z wózkami dziecięcymi). Trudno jednak nie zgodzić się z faktem, że według różnych zestawień i rankingów w Szwecji bezrobocia prawie nie ma, niewiele osób żyje poniżej minimum socjalnego, a Szwecja to kraj mlekiem i pieniędzmi płynący. Wiecie, że nawet wiele knajp, kawiarni i centr handlowych jest otwartych do maksymalnie 18? To znów podkreśla, że tu bardzo stawia się na czas dla siebie oraz rodziny. 





2. Styl i uroda Szwedów
Szwedzi mają chyba poczucie estetyki we krwi (to w końcu kraj, gdzie narodził się H&M), a większość mijanych przez nas ludzi, było po prostu ładnych - miało regularne rysy twarzy i kształtne nosy. Szwedzi są również bardzo wysocy i nie mówię tego tylko z perspektywy człowieka, który zawsze patrzy na wszystkich z żabiej perspektywy - w Sztokholmie czułam znaczącą różnicę. Jakby tego było mało, to młodzi Szwedzi (choć starsi również, ale w mniejszej części), bardzo dobrze się ubierają. Królują płaszcze (głównie oversizowe w przypadku kobiet i dopasowane w przypadku mężczyzn) w stonowanych kolorach (szarość, czerń, granat, beż, butelkowa zieleń), futerka i futra, szerokie szale lub futrzane etole i klasyczne ubiory w postaci koszul, swetrów czy jeansów. Zabawnym jest, że łatwo było rozpoznać Szweda, bo im było zdecydowanie cieplej, niż np. mnie. Podczas silnego wiatru i 8 stopni, ja przechadzałam się w puchówce, czapce i szalem owiniętym trzy razy wokół szyi, a mieszkańcy Sztokholmu paradowali z rozpiętymi płaszczami i powiewającymi szalami. Ludzi bez płaszczy lub w krótkich spodenkach też widziałam.






3. Darmowa woda i kawa
Nie muszę mówić, jak bardzo dobrze brzmi to, że za 300 ml niegazowanej wody nie trzeba płacić 6 zł, 20 koron szwedzkich czy tam 2 euro w restauracji. Pamiętacie jedną z końcowych scen w "Dziewczynie z tatuażem" gdy Martin dolewa wodę do whisky Mikaelowi i zauważaliście, że jest to woda z kranu? W Polsce nie odważyłabym się tego zrobić, nie wlewając jej wcześniej do dzbanka z filtrem. A tu można. Co więcej, w niektórych knajpach - o czym będzie osobny wpis - darmowa jest również kawa, do której częstowania się obsługa zawsze gorąco zachęcała

4. Popularyzacja płatności kartą
Jeśli uda nam się wrócić do Sztokholmu, to następnym razem nie będziemy brali ze sobą żadnej gotówki. Przygotowani, na to że w Szwecji płatności kartą są tak popularne, że w niektórych miejscach płacenie gotówką jest niemożliwe (np. w Muzeum Fotografii), odłożyliśmy trochę pieniędzy na konto. Wybraliśmy bank Inteligo, ponieważ nie nalicza się tam dodatkowa opłata za przewalutowanie - po zapłaceniu kartą, ściągana kwota w złotówkach odpowiada takiej, jakiej zapłacilibyśmy w kantorze przy kupowaniu koron. A nawet lepiej. Okazało się, że kurs w Inteligo jest korzystniejszy, niż kantor, w którym wymieniliśmy złotówki na korony. To jedna z tych niespodzianek, których nie przewidziałam, więc nawet i moje podróże nie są tak nudne i zorganizowane, jak mogłoby się wydawać.



5. Wysokie ceny - wszędzie**
W Szwecji jest drogo i kto mówi inaczej, chyba po prostu tam żyje i zarabia odpowiednio więcej, by nie być zdziwionym stosunkiem ceny produktu do posiadanych pieniędzy. Zakupy jedzeniowe robiliśmy głównie w Lidlu i ICA Supermarket (są jeszcze Willy's, COOP i Seven Eleven) i nierzadko zdarzało się, że za reklamówkę, której znajdowały się cztery produkty (kiść bananów, ogórek, wafle ryżowe, pasta do kanapek) płaciliśmy ok. 40 zł. Średnia cena za obiad dla dwóch osób wahała się od 220 do 300 koron, czyli ok. 105-150 zł, a bilety wstępu do różnych obiektów to średnio przedział 100-190 koron (ok. 45-80 zł). Najdroższa w naszym odczuciu była komunikacja miejska, z której korzystaliśmy bardzo intensywnie. Bilety siedmiodniowe oraz koszt karty dla jednej osoby to 335 koron (ok. 165 zł). Przelicznik "dzielimy korony przez dwa", raczej sprawdzał się w obliczeniach, choć zazwyczaj kwota w złotówkach ściągana z konta wychodziła trochę niższa o jakieś 10-20 zł.
**ok, udało mi się kupić w Lagerhause (taka tańsza IKEA) ceramiczną formę do tarty za... 37 zł, gdzie w Polsce najtańsze takie sprzęty widziałam za ok. 100 zł. Zdarza się.

6. Świetna znajomość angielskiego przez Szwedów
Po ostatnim wyjeździe na Sardynię, gdzie ze świecą szukało się osób posługujących się językiem angielskim, w Sztokholmie nie było z tym żadnego problemu. Muszę przyznać, że Szwedzi mówią tak dobrze po angielsku, że czasem głupio było się odezwać, będąc nieprzekonaną, co do swoich umiejętności w tym zakresie. Obsługa w różnych miejscach sama zagajała po angielsku lub tłumaczyła nam menu ze szwedzkiego na angielski,  starszy pan pracujący na kasie w supermarkecie płynnie przechodził na angielski podliczając zakupy, w metrze zagajał do nas zupełnie obcy facet z zafrasowaniem mówiący o tym "że sporo drogiego piwa znajduje się właśnie na podłodze metra, a powinno być raczej gdzie indziej", po czym pytał, jak nam podoba się Sztokholm. Doszliśmy do wniosku, że gdybyśmy tam mieszkali, nigdy nie nauczylibyśmy się szwedzkiego, bo powszechność angielskiego jest tak duża, że nie byłoby ku temu żadnej motywacji.


7. Opcje bezglutenowe, bez laktozy, bez jaj, bez soi i bez absolutnie wszystkiego, co tylko można wymyśleć.
Sztokholm jest rajem dla alergików i ludzi, którzy z różnych względów nie mogą jeść wszystkiego. W restauracjach, których byliśmy obsługa była bardzo pomocna i omawiała każdą pozycję w menu, tak by jak najlepiej dostosować się do ograniczeń klienta. W wielu miejscach, są dostępne np. bezlaktozowe mleka, bezglutenowe bułki do hamburgerów (nawet w McDonaldzie!), makarony, spody do pizzy, ale jeśli ktoś nie toleruje takich produktów, to dania w nurcie czystego paleo, również są do znalezienia. Cukiernie oferują słodkości typowo bezglutenowe lub nawet raw. Kupowanie spożywki też nie jest trudne. W ICA Supermarket są ogromne regały pełne produktów bezglutenowych, bez laktozy, raw, bio oraz eco. Wybór jest ogromny i - oczywiście - odpowiednio droższy.

8. Komunikacja miejska
Przez tydzień urlopu w Sztokholmie, codziennie poruszaliśmy się każdą możliwą formą komunikacji miejskiej dostępnej w Sztokholmie: metrem, autobusem, tramwajem, a nawet promem. Środki transportu poruszały się jak w zegarku - zawsze wszystkie pojawiały się na czas i kursowały bardzo często. Tylko raz czekaliśmy 20 minut na autobus i to dlatego, że znajdowaliśmy się na obrzeżach miasta. Chcę wierzyć, że gdybym tam mieszkała, to wrażenie nie uleciałoby, jak kamfora.
Sztokholm jest naprawdę dobrze skomunikowany i środkami publicznego transportu można dojechać wszędzie. Zawsze sprawdzaliśmy trasy na google maps odpowiednio wcześniej, ale jeśli spontanicznie chcieliśmy gdzieś dotrzeć, a nie mieliśmy dostępu do ogólnodostępnego wifi, to czytanie map komunikacyjnych na przystankach zawsze doprowadzało nas do celu. Ciekawy fakt: wchodząc do autobusu zawsze robi się to przednimi drzwiami, przykłada kartę do czytnika obok kierowcy i jeśli jest ważna, to można przejść dalej. Natomiast po wejściu do tramwaju za chwilę podchodził do Ciebie konduktor, których sprawdzał ważność biletu. Żadnej "przyczajki" i konspiracji - każdy wie, że bilet trzeba mieć i jawnie się to sprawdza. Oprócz komunikacji publicznej szalenie popularne są także rowery.








* nigdy nie mogłam ścierpieć Muminków, bałam się ich będąc dzieckiem i do tej pory uważam za upiorne.

zdjęcia autorstwa Michała (te wszystkie piękne) i mojego

You May Also Like

0 komentarze

Szukaj

Blog Archive