­

Sardynia - podróż do Baunei, górskie miasteczko i płaskowyż Golgo #2

by - 13 lutego

Opuściliśmy Cagliari, mając nadzieję, że dotrzemy do celu w maksymalnie dwie godziny. Mario, od którego wynajęliśmy w Baunei mieszkanie twierdził, że wystarczy tylko półtorej godziny, ale postanowiliśmy dać sobie zapas czasowy na ewentualne, niespodziewane wydarzenia. Takim okazał się nasz gps, który co do wyboru trasy, postanowił podjąć inną decyzję niż my.


DROGA DO BAUNEI
Z Cagliari do Baunei można przedostać się trasą SS125, która biegnie przez całe wschodnie wybrzeże wyspy aż do północnego Palau. Wyjeżdżając z Cagliari można wybrać dwie odnogi: SS125var - spokojniejszą, dłuższą, bez niespodziewanych zakrętów, wzdłuż południowego, następnie wschodniego wybrzeża oraz SS125, która biegła przez góry, a serpentyny pojawiające się na gps'ie nie wyglądały szalenie zachęcająco. Postanowiliśmy wybrać pierwszą trasę. Ja pełniłam funkcję pilota, a Michał był zdany na moje i Krzysztofa Hołowczyca zsynchronizowane komendy. Zadowoleni, bez problemu wyjechaliśmy z Cagliari, trzy razy sprawdzając czy na pewno gps prowadzi nas na pożądaną drogę. Wszystko wskazywało na to, że tak. Trochę oklapłam, gdy po kilku przejechanych kilometrach, oddaliłam obraz na mapie i zorientowałam się, że przed nami cholernie dużo serpentyn... Zawracanie w tym momencie nie było zbyt zachęcające.

A więc dobrze, YOLO.

Trochę w duchu byliśmy ciekawi, jak ta trasa wygląda. Niestety po dwóch pierwszych zakrętach miałam ochotę wyć, uciec z auta, ewentualnie iść na piechotę, bo usilnie wierzyłam, że wyskoczymy przez barierkę zamykającą zakręt przed nami. Po kilku następnych wirażach już prawie przestałam naciskać na wyimaginowane hamulce ze strony pasażera, pozostawiając tę czynność Michałowi. Potem ta jazda po zakrętach niemalże równoległych, gdzie absolutnie nie widzisz czy coś nadjeżdża z naprzeciwka, zaczęła mi się nawet podobać. No chyba, że mijaliśmy się na zakręcie z autobusem. Także tego, YOLO.

Gdy opuścił nas strach, dało się dostrzec niewątpliwe uroki tej trasy. Wysokie góry, droga wyżłobiona na jej zboczu w taki sposób, że była widoczna na kilkadziesiąt metrów przed nami na kolejnych skarpach, bezchmurne niebo, nieznana nam roślinność. Baunei ukazało się naszym oczom właśnie w taki sposób - przyklejone do zbocza góry niczym biała plazma, widoczne po naszej lewej stronie, położone jeszcze jakieś 15 min drogi autem od punktu, w którym byliśmy.


Baunei

GÓRSKIE MIASTECZKO
Do Baunei przyjechaliśmy w sobotę po południu, co oznaczało, że wszystkie z czterech sklepów spożywczych istniejących w mieście były zamknięte. Jeżeli liczysz, że w większym mieście w czasie sjesty znajdziesz otwarty sklep, to ok, zgodzę się - nawet jest na to nadzieja. Zapomnij o tym w małej mieścinie. Dzień święty i sjestę trzeba święcić. Zapasy z Cagliari okazały się całkiem przydatne. No dobra, trochę musieliśmy je sobie racjonować. Parę dni później okazało się, że 10 minut drogi stąd znajduje się kurortowe miasteczko Santa Maria Navaresse, gdzie supermarket jest czynny przez 3 godziny w niedzielę, ale zupełnie nie wpadliśmy na to by to miejsce sprawdzić wcześniej. Wy już wiecie.

Nasze mieszkanie w Baunei było jednym z najpiękniejszych, jakie mieliśmy okazję wynajmować na wakacjach - kiedykolwiek i gdziekolwiek. Bezproblemowy właściciel Mario oprowadził nas po całym apartamencie, opowiadając jednocześnie o atrakcjach w okolicy. Dzięki jego opowieściom trochę zmodyfikowaliśmy nasze pierwotne plany. Zaletą mieszkania Mario był cudowny taras z widokiem na dolinę oraz otaczające ją góry. Prawie każdy wieczór spędzaliśmy do późna pijąc sardyńskie Cannonau, obserwując zmieniające się kolory  na niebie, by następnie czekać na pojawienie się pierwszych gwiazd i szukać zapomnianych gwiazdozbiorów. Ewentualnie stworzyć własne.

Dlaczego w ogóle Baunei? Chcieliśmy wybrać coś, co znajduje się blisko takich atrakcji jak płaskowyż Golgo, Cala Goloritze, Cala Sisine oraz Goroppu. Mimo iż na jednym z blogów czytałam, że Baunei to zwykła dziura dobra tylko na nocleg, okazało się, że nie jest to do końca prawda. Jeśli szukacie miejsca, gdzie czas się zatrzymał, to Baunei spełnia te warunki. Samo miasteczko jest zbudowane tarasowo z jedną główną ulicą (SS125), która przechodzi przez rynek z bieluteńkim kościołem, niedaleko położoną szkołą, boiskiem oraz kilkoma knajpkami (naszą ulubioną była Belvedere). Reszta odnóg to wąskie i strome uliczki, gdzie zazwyczaj mieścił się tylko jeden pojazd. W weekend Baunei wyglądało, jak opuszczone. Wiele domów miało pozamykane okiennice, było cicho. Dopiero około siedemnastej lub osiemnastej wychodziły z domów starsze kobiety okutane w czerń, zmierzające do kościoła lub mężczyźni, którzy zajmowali miejsca na wysłużonej ławce tuż przed nim. Prawie nie widać było dzieci i młodych osób. Miasteczko ożywiało się w tygodniu. Codziennie rano pod naszymi oknami przejeżdżał wóz, którego kierowca przez megafon ogłaszał, że nadjeżdża i jak przypuszczam, sprzedawał jajka.

Zaskakujące jest, jak blisko było, byśmy wybrali Santa Maria Navaresse, które niczym nie różni się od kurortowych miejscowości podobnych tym w Polsce. Nie byłoby w tym żadnej niespodzianki i poznania czegoś nowego. Nie moglibyśmy spacerować wyludnionymi uliczkami, podziwiać górskich widoków i odkłaniać się każdemu, kto mijając nas pochylał głowę i mówił "bonjorno!".


Kościół w centralnej części miasta





Widok z ulubionej kawiarni, do której chodziliśmy codziennie




Nasze mieszkanie to trzy okna na parterze licząc od prawej strony.
Widok z okna - uliczki prowadzące od naszego mieszkania do głównej trasy

Widoki wieczorem

CALA DI PEDRA LONGA
Dzięki Mario już pierwszego dnia wybraliśmy się na Pedra Longę, której pierwotnie nawet nie mieliśmy zamiaru zobaczyć. To bardzo skalista "plaża", o ile można ją tak w ogóle nazwać. Nie liczcie na wygodne wylegiwanie się na piasku, bo tam go nie znajdziecie. Plaża słynie ze skalnej iglicy, która owiana jest jakąś lokalną legendą - jej bohaterem jest sam diabeł, o ile dobrze pamiętam. Zjazd na Pedra Longę znajduje się przed Baunei jadąc od południa SS125 - nie można nie zauważyć znaków. Jedzie się tam szalenie stromą trasą, czasem nawet do 10 stopni nachylenia drogi. Droga kończy się parkingiem, gdzie znajduje się restauracja. Zejście na skalistą część plaży znajduje się tuż przy parkingu.







Zejście na Pedra Longę



PŁASKOWYŻ GOLGO
Drugiego dnia postanowiliśmy zdobyć plażę Goloritze. Żeby tam dotrzeć najpierw trzeba dojechać do płaskowyżu Golgo, skąd od Baunei, jest ok. 15 minut drogi autem. Jak już wspominałam - bez auta w wiele miejsc po prostu się nie dostaniecie, chyba że przyjechaliście na Sardynię z myślą o kilkugodzinnych wspinaczkach. Nie piszę o tym z przekąsem - spotkaliśmy sporo ludzi z profesjonalnym sprzętem, których celem było zdobywanie sardyńskich zboczy, kanionów i szczytów. Wedle życzenia. Na Sardynii każdy znajdzie coś dla siebie.

Płaskowyż jest trochę pustynnym obszarem, gdzie znajdziemy restaurację Golgo, zamknięty biały kościółek oraz stada zwierząt hodowlanych. W okolicy znajdują się jeszcze jeziorka oraz słynne sardyńskie Nuragi - nie mieliśmy okazji zobaczyć tych drugich. Uroczy biały kościół jest na samym końcu płaskowyżu, jadąc od Baunei. Tam wypasają się świnie, osiołki oraz konie. Wiecie, podjarka razy milion, dla takich mieszczuchów, jak my. Wszystkie zwierzęta ufnie podchodzą do ludzi, licząc na smakołyki. Mimo, że Michał mnie ostrzegał, zaczęłam przy osiołkach jeść jabłko, co skończyło się osaczeniem mnie przez te zwierzęta. Nie wiem, kto był bardziej uparty - ja, bo nie chciałam się podzielić, czy osły, które próbowały wyszarpnąć mi jabłko z dłoni :)

Z kolei przy restauracji Golgo można było spotkać stadko krów i kóz. Te drugie widywane są również w całej okolicy Baunei - nikogo nie dziwi widok wspinających się kóz po zboczach gór. Niejednokrotnie widzieliśmy je tuż za barierką, która ogradza drogę od stromej skarpy. Gdy po raz pierwszy stadko kóz zatarasowało nam drogę, spojrzeliśmy po sobie i zgodnie stwierdziliśmy, że nie wracamy - zostajemy tutaj, by hodować kozy. Ewentualnie krowy.




Miłość


Szaleńcza gonitwa za jabłkiem



Przed Michałem czuły jakiś respekt



Widok z restauracji położonej na wzniesieniu na płaskowyżu Golgo. W niedzielę zamkniętej :)

Przy kościółku spotkaliśmy niemiecką rodzinę, z którą chwilę porozmawialiśmy o plażach w okolicy. Wyjaśnili nam, gdzie znajduje się droga do początku szlaku na Cala Golorizte - jak się okazało bardzo czytelnie oznaczoną, ale jakoś nam te drogowskazy umknęły. Opowiedzieli również o możliwym sposobie dostania się na Cala Sisine, cały czas zarzekając się, że słyszeli to od swojej gospodyni, ale sami jeszcze tej trasy nie wypróbowali. Gdyby wiedzieli na jaki pomysł wpadliśmy nazajutrz, zainspirowani ich opowieścią...

Ale najpierw... zdobądźmy Cala Goloritze!


zdjęcia autorstwa Michała Bielawskiego (no prawie że wszystkie!)

You May Also Like

0 komentarze

Szukaj

Blog Archive