Jesiennieję

by - 24 września

Pierwsze co zrobiłam, po wtoczeniu do mieszkania ze wszystkimi walizkami, było przebranie się w przeciwdeszczową kurtkę i bieg na mój ulubiony bazarek by kupić jajka od ulubionego pana. I choć pogoda, jak zwykle po powrocie z wakacji - a tym razem aż dwutygodniowych - zszokowała, bo wszystkie ulice w Warszawie wyglądały, jakby na każdym rogu czaił się dementor, to jednak nie traciłam humoru przywiezionego z Włoch. W perspektywie miałam godziny przewidziane na edycję zdjęć, więc na pewno do przepięknej południowej Toskanii jeszcze wrócę - jeszcze nie groził mi zjazd pourlopowy. Ciężko było mówić, że to adrenalina wynikająca z podróży, gdy musiało się wstać przed czwartą, a potem stać w półgodzinnej kolejce przed kontrolą bezpieczeństwa na lotnisku. Wiecie jak wygląda stado zombie? Ja niby też nie, ale ludzie stojący o tej porze, w takiej kolejce, bezwolnie poddający się poleceniom pracowników lotniska, na takie wyglądają. Tak, to na pewno nie adrenalina, bo jej był stanowczy niedobór, a zwykły dobry humor, który chwyta, otula i rozgoszcza się rzadziej i na krócej niż smutki i lęki, ale, ciii... nie myślmy o tym teraz. Gdybym miała swój humor zwizualizować, to byłaby to puszysta, mięciutka kulka z pierza, czy z innych piór. Właśnie tak.

Tak, tak, do brzegu - pobiegłam po jajka i wróciłam z jajkami oraz toną rzeczy na wegańskie tiramisu, bo odwiedza nas dziś znajoma o takich preferencjach. Dla mnie frajda, bo pierwszy raz użyję aquafaby do ubicia piany na biszkopt i na krem. Jajka oczywiście nie trafią do ciasta :) Przedłużam sobie te włoskie wakacje, choć raczej jakoś tak mentalnie. Praktycznie bardzo już zapuszczam korzenie w jesieni, którą Michał skwitował określeniem "no, to teraz zaczyna się twoje lato".

Ja wiem, że pada, że wiatr, że nie ma tu żadnej złotej polskiej jesieni, ale to jednak moja ulubiona pora roku i ta miłość jest zupełnie niezwiązana z pogodą. Może ma to związek z tym, że w listopadzie mam urodziny, ale to chyba tylko część prawdy. Z przyjemnością korzystam ze wszystkich jesiennych skarbów. Zupa z dyni się robi, kawa paruje i drażni nos przyjemnym aromatem, bo dodałam do niej korzennych przypraw, figi czekają na zjedzenie, pieczonych kasztanów wyczekuję jak gwiazdki. Ulubione ciasta i dania typu szarlotka, orzechowce, puree z warzyw korzennych, leczo, wszelkie wariacje na temat dyń i grzybów... Nic tak nie poprawia humoru jak łyk gorącej, rozgrzewającej, kremowej paprykowej zupy, gdy wraca się zziębniętym po pobycie na dworze. Do tego te wszystkie swetry w grube sploty, ciemniejsze szminki, sączący się jazz, który został chyba stworzony z myślą o jesiennych dniach i wieczorach. I wcale nie trzeba zostawać w domu by się tym cieszyć (choć wiadomo, że kokon z koca, to całkiem miła perspektywa). W ulubionych kawiarniach można umościć się w wygodnym fotelu z laptopem i pisać post taki, jak ten lub czytać książkę z tzw. stosu hańby, który czeka od początku wakacji na swoją uwagę.

No i wrzosy. Bo wiecie, kupiłam te jajka i kupiłam wrzosy, które, już stuprocentowo kojarzą mi się z jesienią. Mam już dwa. Stoją na sękatej desce przywiezionej prosto z Cortony i sprawiają, że jeszcze chwila i zjesiennieję do reszty. Jeszcze chwileczkę... Ale najpierw tiramisu! Jesień nie ucieknie, z przyjemnością zwrócę się w jej stronę.




You May Also Like

0 komentarze

Szukaj

Blog Archive