Rozproszone, (nie)publikowane #1

by - 25 kwietnia

Zapiski z marginesów, notatek Evernote'a lub fejsbukowe statusy.

///

Moje weekendowe słomiane wdowieństwo i choroba sprawiły, że przez cztery dni upiekłam trzy ciasta (jedno udane, drugie mniej, trzecie od dawna jest w koszu, podobnie jak mini bezy), domowe ptasie mleczko (zeżarłam całe), zrobiłam dwa obiady w ilości "jak dla pułku wojska", gar pomidorowej i 45 pierogów, obejrzałam 8 filmów i jeden sezon serialu Szefowa (12 odcinków!), dokończyłam czytać dwie gazety i książkę oraz zaczęłam kolejną. Łatwo się domyśleć, że gdybym nie daj boże była singlem, nie wiedziałabym, co to świeże powietrze, wyglądałabym jak Michelin Man, któremu żadna Mel B nie pomoże oraz miałabym -20 dioptrii od oglądanie 600 filmów rocznie. Bielawski, wracaj!

///

Jadę tramwajem i jedzie on. Styl na bazar wczesnych lat 90, nogi obute w fluorescencyjne niebieskie adidasy wyrzucone na środek przejścia, bo przecież siedzenie w normalny sposób powoduje stałe deformacje nóg - potrzebna jest przestrzeń. W uszach słuchawki, a ustawiona w subtelny sposób głośność pozwala całemu tramwajowi zapoznać się z gustem muzycznym naszego bohatera. Siódma trzydzieści, szaro, buro, warszawski tramwaj sunie do celu, a po jego wnętrzu rozlewa się rap. Ale proszę państwa, co to jest za rap! Polski rap. Polski rap z serca oraz trzewi mrocznych i zapomnianych przez świat miejskich osiedli, gdzie piętnastolatkowie rapują, że to życie k..., a system ich łamie i że najważniejszy jest szacunek ludzi spod trzepaka. Aż się człowiek zwija, aż się kuli w sobie z tej egzystencjalnej pustki, która go dopada po wsłuchiwaniu się w kolejne ciężkie wersy. Jest źle. Beznadzieja, tchu brakuje, nie wiem czy ten tramwaj dojedzie, czy się nie rozjedzie. Panie motorniczy, łaskawy! Byle nie do...

Wtem nastała cisza. Meloman zmienia piosenkę na odtwarzaczu. Wybiera, przewija, klika, nie może się zdecydować. Wszyscy starają się psychicznie przygotować na uderzenie. Jeszcze nie wiemy, jak się uzbroić na to, co nas czeka. Najgorszy jest ten strach przed niezn...


"PRZEZ TE OCZY, TE OCZY ZIELOOONEEE, OSZAAAALAŁEEEEEEM!!!!"


Kurtyna. Bisy okazały się zbędne.



Siedzimy w samolocie, miejsce obok zajmuje pan, co to nie jedno piwo wypił w barze obok bezcłówki. Zarzuciłam jedno zdanie, Michał pochwycił, coś tam odrzucił, a pan w stanie ekstazy wykrzykuje:
- POLACY!!!

Po kurtuazyjnej wymianie przydomków, herbów, chorągwi, odezw bojowych, nakreślenia rodowodów, ziemskiego stanu posiadania oraz przywołania angedot rodzinnych "a moja siostra to w Anglii...", spodziewałam się jeszcze bruderszaftu odhaczonego za pomocą podręcznego zestawu Polaka na obczyźnie, wyciągniętego za pazuchy.
Własna matka nie ucieszy na twój widok, jak Polak na widok Polaka, a język ojczysty nigdy nie będzie brzmiał tak cudowną melodią skrojoną w takty Chopinowskiego poloneza, jak w obcym, nieprzyjaznym kraju. Garnijmy się do siebie, tak niewielu nas zostało. Och, och.

Polaku, mordo ty moja.


///


Oglądamy "Ukryte działania". W skrócie: czarnoskóre kobiety pracujące w NASA liczą lepiej niż nie jeden IBM i zaczynają wreszcie coś znaczyć. Dzięki swojemu uporowi i wiedzy walczą z nierównością i segregacją rasową. Poza tym wątkiem mamy jeszcze rozgoryczonych speców NASA próbujących wysłać w kosmos człowieka. Cały ambaras w tym, że ogólnie to mają pojęcie, jak go umieścić na orbicie, ale sprowadzić, to już niekoniecznie. Totalny amerykański weltszmerc potęguje fakt, że rosjanom się udało.

- Ależ to musi być frustrujące, że wiesz że się da, ale nie wiesz jak!

- Mhmm...
Zamyślam się i szukam w swojej duszy sytuacji, dzięki której jeszcze bardziej utożsamię się z matematykami z NASA. I nagle olśnienie, baduum tsss! jest!

- Ja mam tak za każdym razem robiąc ciasto marchewkowe!



///



Michał nagle i dramatycznie zatrzasnął pokrywę laptopa.

- Co ja robię?! Siedzę przed komputerem i czytam o mężczyźnie, który sprzedał za milion dolarów zdjęcie ziemniaka! Rozumiesz?! Ziemniaka! Za milion dolarów! Zdjęcie! Co ja robię, co ja czytam... To się musi skończyć!

Wraz z ulatniającym się szokiem, sens egzystencji zamigotał gdzieś tam w oddali i bynajmniej nie dotyczył on poświęcenia się sztuce fotografii warzyw psiankowatych, a życie tego wieczoru płynnie powróciło na spokojne tory, wolne od historii z dalekich rubieży i granic Internetu. Laptop pozostał zamknięty.

You May Also Like

0 komentarze

Szukaj

Blog Archive