Sowa ogląda..., czyli filmy marca '17 #3

by - 09 kwietnia

Marzec nie obfitował w wiele filmów, ale większość rozłożyła mnie na łopatki - pomijając iBoya, który był jakimś wypadkiem w procesie decyzyjnym, choć to ja sama zażyczyłam sobie najbardziej głupawe sciene-fiction, jakie można było znaleźć na Netflixie. Jednak ten film przekroczył wszelkie dozwolone granice, dlatego lepiej skupić się na tych, które ujęły (bądź rozdrażniły) mnie z innych względów. Zapraszam do czytania.

Światło między oceanami
Film z rodzaju tych, który sponiewierał mnie emocjonalnie i przejechał po mnie niczym buldożer. Nigdy bym nie przypuszczała, że tak złożona, w sposób - nie bójmy się tego przyznać - nieprawdopodobny i wykręcony do granic możliwości fabuła jest w stanie przyprawić mnie o wewnętrzny ból, którego echo utrzymywało się jeszcze kilka dni po obejrzeniu. Dobranie aktorów do sylwetek bohaterów sięga poziomu mistrzowskiego, a wachlarz emocji, którymi żonglują w wyważony sposób porusza najbardziej nieznane pokłady wrażliwości. Nie można obojętnie spoglądać na wyrzeźbione emocjami twarze, które twórcy z lubością wtłaczają w ciasne, operatorskie zbliżenia. Tu wszystko kipi, wibruje, przelewa się, wdziera się niczym woda na ląd podczas przypływu. Dramatom bohaterów towarzyszą przytłaczające i niesamowicie plastyczne ujęcia otaczającej ich przyrody. Technicznie - do szpiku to poetyckie, treściowo - na zmianę posępne i czułe. Przepadłam dla tego filmu, tej historii oraz duetu Alicia Vikander i Michael Fassbender. Ostatni raz taką chemię pomiędzy bohaterami czułam oglądając Ralpha Fiennesa i Juliette Binoche w Wichrowych Wzgórzach. Wyśmienitość w każdym calu.

Testament młodości
Po obejrzeniu Światła między oceanami, moja obsesja na punkcie Alicii Vikander sięgnęła zenitu i postanowiłam nadrobić, co bardziej ciekawe pozycje z jej udziałem. Testament Młodości jest filmem biograficznym o bardzo prostej oraz linearnej strukturze i o ile bardzo często taki zabieg w filmach biograficznych mnie nuży, tak tu rozkładał napięcie (jednocześnie subtelnie je potęgował bez patetycznego zadęcia) i podkreślał zmiany, jakie dokonywały się w bohaterach zaciągniętych w tryby I wojny światowej. Może wydawać się, że scenariusz operuje schematami i ogranymi figurami, ale są to obrazy żywe i niezaprzeczalnie prawdziwe. Niewiele jest tu ujęć w frontu. Pojedyncze kadry z okopów służą za ramę dla całej gamy scen, w których bohaterowie dowiadują się o piekle wojny z opowieści, relacji, listów - nierzadko z tych znalezionych w rzeczach zmarłych narzeczonych. Są to swoistego rodzaju testamenty, w których jedyną wolą jest potrzeba, nie tyle zrozumienia, a pamiętania. Bardzo to intymne, bardzo poruszające. Wraz z rozwojem historii, co raz mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że Alicia Vikander ma niezaprzeczalny talent dramatyczny. Postacie typu Very Brittain, wyempacynowanych, silnych i jednocześnie pełnych wrażliwości kobiet są rolami wymarzonymi, absolutnie skrojonymi na miarę zdolności aktorskich młodej Szwedki. Do palety emocji dokładane są kolejne wyraziste, stanowcze i dalekie od pretensjonalności gesty. Jej zaangażowanie w rolę w przykry sposób podkreśla, jak bardzo reszta aktorów jest dwa kroki za nią, a Kit Harington chyba nawet cztery, co trochę kładzie wątek miłosny. Mimo tej zadry, film ogląda się dobrze, jest konsekwentny, a wizualnie bardzo smaczny.

Ja, Olga Hepnarova
Rozczarował mnie okrutnie. Dość mam ascetycznych czarno-białych, pustych kadrów, gdzie hula wiatr, a na pewno nie napięcie. Twarze bez emocji, mające wyrażać ból istnienia i wewnętrzne bitwy, to też rzecz ograna, żeby nie powiedzieć przegrana. Wywrócone o 180 stopni zakończenia, nieumotywowane w stosunku do całości, bez żadnej logicznej konsekwencji zarówno w toku fabuły i sylwetce psychologicznej bohaterki, są trochę kpiną z widza, zdającego się na przekaz pierwszoosobowej narracji głównej postaci. Zmarnowane to wszystko, ledwo liźnięte i skierowane zupełnie w złym kierunku, wręcz niestrawne.


Piękna i Bestia
Przyjemny obrazek garściami czerpiący z wersji animowanej, co - jeśli weźmiemy pod uwagę ostatnie filmowe produkcje Disney'a, gdzie fabuła i estetyka bajkowych światów ulegała znacznym zmianom - jest nowością w tej kategorii disneyowskich produkcji. Mamy łudząco podobne lokacje, stroje, charakteryzacje, wygląd drugoplanowych postaci i piosenki. Konstrukcja fabuły i wydarzenia również idą w krok w krok za animacją, choć twórcy zdecydowali się na rozwinięcie niektórych wątków (ojciec Belli) lub zaznaczyć mocniej pewne palące współcześnie kwestie jak np. emancypację i nonkonformizm w kontrze do małomiasteczkowego społeczeństwa. Bolał mnie trochę zbyt duży udział partii muzycznych w całym filmie, ponieważ postawione obok naprawdę bystrych i ciekawych dialogów, sprawiały wrażenie "zapychaczy". Jest to również film z rodzajów tych, gdzie drugoplanowi aktorzy niosą na swoich barkach cały film, a główny duet, no cóż... Przechodzi bez echa.

Kong: Wyspa Czaszki
Korzystanie z repertuaru znanych już fabuł lub wątków obciążone jest zawsze obowiązkiem odświeżeniem historii z patyny i kurzu, a czasem wręcz przeciwnie - podkreśleniem wyjątkowości posiadanej już z nadania widza, pociągnięcia jej złotym pudrem, żeby podkreślić legendarny sznyt. Filmów o King Kongu mamy już osiem, z czego dwie ostatnie dzieli dwanaście lat - biorąc pod uwagę częstotliwość filmów z tego cyklu w poprzednich latach wydaje się być to okres w sam na powtórzenie historii i odkrycia dla niej nowej narracji. Niestety im bardziej zagłębiałam się w serce wyspy za bohaterami, utwierdzałam się w przekonaniu, że twórcy mieli tak dużo pomysłów na opowiedzenie tej historii, że postanowili wykorzystać wszystko. Lawirujemy pomiędzy estetyką dramatu wojennego, rodem z Czasu Apokalipsy, a japońskim kinem walki, ujęciami technicznie i narracyjnie wyjętymi z komputerowych gier zręcznościowych, mamy garść pseudo dialogów powtarzalnych i ogranych zupełnie niczym Wilhem Scream oraz niby takie nieśmiałe próby dialogu z publicznością zmęczoną tymi kliszami. Mnogość pomysłów ze słabo umotywowanym rozwojem fabuły i tempem kładzie obraz na całej linii, wszystko rozjeżdża się w nieoczekiwanych kierunkach. Film przypomina produkt wypluty z generatora kasowych sukcesów filmowych, gdzie procentowo rozdziela się udział roli złego charakteru, ciętej riposty, angaż głupawego, ale jednocześnie wzruszającego męskiego charakteru,  ujęcie rozprzestrzeniającego się napalmu, siejącego zniszczenia Konga oraz krzyk odważnego, cherlawego dzieciaka ruszającego do boju z potworami nie z tej ziemi. Ostatecznie wyszło groteskowo i żałośnie, a przeskakiwanie z estetyki do estetyki nie pozwala zupełnie popłynąć z nurtem historii.

To tylko koniec świata
U Xaviera Dolana nigdy nie jest lekko, ale również nigdy nie jest nudno. Tragikomiczna farsa, gdzie kontrapunkty uderzają w siebie z wyważoną mocą pozwalają na zręczne balansowanie pomiędzy histerią, a obojętnością, która na zmianę ogarnia rodzinę głównego bohatera. Charaktery i fabuła skonstruowane o czytelne opozycje podkreślają rozdarcie głównego bohatera oraz dwubiegunowość tkwiącej w dulszczyźnie członków rodziny. Kategoryzowanie we wzór czarno-białe nie odkrywa wszystkich kart, bo o ile każda z postaci nosi jedną, najbardziej wysłużoną maskę, to więcej wyczytamy właśnie z tych gestów, które zupełnie nie pasują do gospodarza kolejnego kręgu rodzinnego piekła. Louis czyta miedzy wierszami, skrzętnie notuje w głowie wszystkie szczegóły, wędruje głębiej szukając sposobu na pogodzenie przeszłości z teraźniejszością. Zatacza co raz ciaśniejsze kręgi prowadzące od cichej, tchórzliwej szwagierki, niezaradnej i samotnej siostry, rozedrganej i z wątpliwie szczerymi intencjami matki do zakompleksionego i agresywnego brata. Akcja skondensowana w ciasnych, stłoczonych, tonących w dialogach scenach i spuszczonych ze smyczy aktorach, narzuca tempo historii i podkreśla, jak bardzo Louis jest zagubiony w zastanej rzeczywistości oraz jak bardzo nie ma wpływu na opowiedzenie ostatniej historii, której jest główną gwiazdą.


Co jeszcze widziałam? Logan: WolverineiBoyGoldImaginaerumKochanek królowej

A jak filmowy marzec u was?

You May Also Like

0 komentarze

Szukaj

Blog Archive