Trochę przypadkowych myśli z okazji urodzin
Z okazji urodzin bawię się dziś w Paulo Coelho blogosfery.
Nigdy nie będę wyglądać, jak kobiety na okładkach
Dorosłość ma to do siebie, że pojawia się nagle tyle spraw do ogarnięcia, że w pewnym momencie priorytety układając się same i moim na przykład stał się sen :D Kiedyś było to nawinięcie włosów na szczotkę, pełen makeup oraz dobrane kolorystycznie buty i apaszki, bo wierzyłam, że tak trzeba, jak też mogę kiedyś #wokeuplikethis. A okazało się, że superhiperważne czynności związane z moim wyglądem wykonywane dzień w dzień, nie ruszają świata z posad i jak kiedyś nie wyobrażałam sobie wyjść do warzywniaka bez podkładu na twarzy, tak teraz, na palcach jednej ręki, mogę policzyć dni, w których przychodzę do pracy w makijażu. I wiecie co? Nikt nie patrzy na mnie, jak na bazyliszka, a nawet jak tak myśli, to w sumie, co mnie to obchodzi. Poczucie, że makijaż jest tylko opcją, a nie obowiązkiem, jak mycie zębów, było szalenie wyzwalające i oddające mi sen :D I to nie jest tak, że chodzę bez makijażu, bo mogę sobie na to pozwolić - bo mam na przykład cerę bez skazy it te pe. Czasem zdarzają się dni, że patrzę w lustro i myślę, że to już chyba czas założyć torbę na głowę. Ale co mogę? Macham ręką i myślę, że celebrytka X też ma pryszcze. Wiem, bo widziałam. Postanowiłam wrzucić na luz i cóż... Skoro wiem, że panie z okładek też nie mają idealnych twarzy i pośladków przeczących grawitacji, po co sobie fundować takie ciśnienie dzień w dzień... Sen i dobra maseczka, to jest to!
Zawsze wszystkiego będzie za mało
Pieniędzy, urody, czasu, przyjemności, pieniędzy, fajnych ubrań, podróży, och znów pieniędzy! Zaczyna się kombinowanie, ustalenie poprzeczek, widełek, górnych granic, za których przekroczeniem każdy łudzi się, że powie wystarczy - a to tylko iluzja. Ile razy sama przed sobą mówiłam, że jak osiągnę ten czy inny pułap, to będę wiedzieć, że jest dobrze. Jak dojdę do tego, czy tamtego, zrobię to i to tamo, zarobię tyle i tyle... Poprzeczka została osiągnięta, a ja nadal w niedosycie i rozżaleniu. Jak już człowiek zda sobie sprawę, że ta gonitwa jest wieczna, bo zawsze czegoś brak, to jest w połowie drogi. A jak ten fakt zaakceptuje i powie, że mu starczy, to ludzie...! Zen, nirwana, jingijangi i podobne. Dobrze jest wreszcie nie zgrzytać zębami z frustracji, nie wściekać się z tego powodu. Wszystko może wystarczyć.
Cierpię na chorobliwą potrzebę bezpieczeństwa i komfortu, więc każda ewentualna zmiana jest przeze mnie analizowana, czy aby na pewno, wysiłek i stres włożony w dane przedsięwzięcie ma jakikolwiek sens. W obliczu podjęcia decyzji wybieram te, które nie obciążają mnie za bardzo, co tak naprawdę nie jest dla mnie dobre. Na szczęście świadomość tego stanu rzeczy uznaję za swoją siłę, bo co raz częściej, bardziej przytomnie podchodzę do pewnych spraw, pamiętając, że ta pierwsza decyzja, będzie tą najbardziej intuicyjną - i oczywiście - najmniej spektakularną, bo tak działa mój instynkt samozachowawczy. Łatwe decyzje nie wymagają wysiłku i tak naprawdę kreują życie, jakiego się nie pragnie.
Jeśli wydaje ci się, że cały świat jest cały czas przeciwko tobie, to może czas wreszcie spojrzeć na siebie
Średnio umiem w ludzi i średnio umiem w relacje. A do tego częściej ze mnie mała egoistka niż nie. Dlatego po latach bardzo nieudanych związków i przyjaźni, wkurwienia na świat, bo przecież nikt mnie nie rozumie, a nawet nie próbuje i o matko, ja taka biedna i nieszczęśliwa, trochę uczciwej spojrzałam na siebie w lustrze. I nie tak, że doznałam olśnienia i tym razem w drugą stronę, że wylałam na siebie cysternę szamba - tak też nie zrobiłam. Zweryfikowałam w ilu nieudanych kwestiach powielam te same zachowania i szczerze przyznałam przed samą sobą, że jeśli będę cały czas postępować w każdej sytuacji i z każdą osobą właśnie tak, jak robiłam, to żadne przetasowania osobowe czy materialne w moim życiu nie sprawią, że nagle odnajdę błogość i spokój. Najpierw trzeba przetasować trochę siebie i żadne tam "niech mnie ktoś zaakceptuje, taką jaką jestem".
Z chorobliwego introwertyzmu można wyjść i to, co jest po drugiej stronie nie musi być aż tak bardzo straszne
Nadal zdarza mi się nie odbierać nieznanych telefonów, uciekać na inne piętro by zrobić sobie kawę, gdy w najbliższym kawowym kącie jest tłum ludzi, a small-talk wychodzi mi, tak że nie wychodzi. Ale bywało w życiu gorzej i układanie w głowie tego, co powiem, gdy miałam wybrać się do sklepu, gdzie nie ma samoobsługi (!!!), było codziennością. Znacie film Kasi Napiórkowskiej? To coś, jak ja, bardzo-bardzo-kiedyś. Mnie zawsze ta fobia społeczna i brak jakichś skillsów w towarzyskość trochę uwierały/ją, choć starałam się z nich robić cnotę. No, ale spójrzmy prawdzie w oczy, co to za cnota, że na rozmowie kwalifikacyjnej ze stresu więcej mówisz o swoich wadach, niż zaletach. Myślę, że gdyby nie mój mąż, który ma duży udział w rzucaniu mnie na siłę do głębokiej wody, bym nauczyła się pływać (to metafora, na to raczej w realu nie pozwolę :D), nadal siedziałabym po tej drugiej stronie, a tak jestem trochę introwertycznym fighterem wagi słomkowej (jeszcze nie dla mnie pewne rzeczy, patrzcie wyżej). Życzę wszystkim gryzącym ze stresu koc, by przemogli się i wykonali z każdym dniem o krok więcej, by spod tego koca wyjść. Perspektywa, że w ciągu dnia zwyciężamy swoje słabości, a gdzieś tam w naszym królestwie czeka na nas nagroda, czyli pluszowy kocyk i Netflix, to fajna sprawa. Zasłużyliśmy na to. I nie trzeba od razu stawać się dziką duszą towarzystwa i rekinem biznesu. Wystarczy TROCHĘ poćwiczyć - jeśli potrzeba to z pomocą bliskich, czy nawet specjalisty.
Motywacja, a dyscyplina to dwie różne rzeczy
Z motywacją to jest tak, że starcza Ci jej na pierwsze dwa tygodnie. Wprowadzając w życie zmiany najczęściej jesteśmy na fali pozytywnych emocji, zauroczeni jakąś przyjemną perspektywą. To jest spoko, to może nas popchnąć do świetnych rezultatów. Potem zaczynają się schody. Motywacja wytraca na prędkości, co jest naturalnym zjawiskiem. Wtedy trzeba zaangażować dyscyplinę. Od marca zaczęłam ćwiczyć regularnie, choć nie było to moje noworoczne postanowienie - jakoś tak wyszło (ok, tak naprawdę za długo oglądałam sesje modelek w bieliźnie Godsavequens :D). Były i są to nadal treningi z Mel B. Bez znaczenia, czy byłam po 10 godzinach w pracy, czy wstawałam o 5 rano, czy byłam na wakacjach. Potrafiłam znaleźć na to czas, bo to było dla mnie ważne. Siedem w dni tygodniu po 30-50 min dziennie. Po trzech miesiącach 5-6 razy w tygodniu. Teraz ćwiczę już 3 razy w tygodniu po 50 min i dodatkowo jeden trening aerial jogi i wiem, że gdyby nie dyscyplina, nic by z tego nie wyszło. Mnie się ją udało wyrzeźbić, zupełnie jak mięśnie brzucha. Wierzę, że nie jestem jedyna i jeśli ludzie bardzo czegoś potrzebują, mają warunki do spełniania tych celów i bez presji zaczną kształtować nowe nawyki, mogą być pozytywnie zaskoczeni.
Unikanie ludzi skrajnie emocjonalnych wyszło mi na dobre
Wszyscy znamy choć jednego takiego człowieka, co to mu zawsze życie pod nogi kłody rzuca, kurz i piach zawsze w oczy, dramat za dramatem. I ja nie wątpię, że czasem ludziom jest po prostu ciężko. Jednak gdy znów się spotykamy, a osoba X nadal utrzymuje, że wszystkie plagi i nieszczęścia obrały sobie właśnie ją, ja mam wrażenie, że to cały czas ta sama taśma puszczana na zapętleniu i jako osobie średnio empatycznej, ale jednak zadaniowej, kończą się pomysły na rady (z których i tak osoba X nie korzysta) - to ja podziękuję za taką znajomość. W takich relacjach raczej nie ma miejsca na partnerstwo, więc po ki diabła, angażować w to cokolwiek. Jedyne, co rośnie to frustracja i to paradoksalnie moja.
Nie wstydzę się już mówić "nie wiem"
Kiedyś miałam w sobie taki paniczny strach, że ktoś mnie o coś zapyta, a ja nie będę miała zdania na temat - o zgrozo - sytuacji politycznej we wschodniej Afryce, zalet i wad elektrycznych silników w samochodach, wykorzystania drożdży w wypiekach, nowych ekranów ajfona, ekologicznej uprawy awokado czy typowych gruzińskich potraw. A już największym sennym koszmarem było pytanie "jak mogłaś tego nie czytać / nie oglądać / nie słyszeć?". Jak nic, cały czas wychodziłam na buraka! Teraz moja "niewiedza" jakoś mniej mnie kole w oczy i jest pretekstem, by czegoś się dowiedzieć. Mam tę świadomość, że mogę to zrobić bez przymusu i z własnej ciekawości. I tak, mówię "nie wiem" już bez strachu, bo to o wiele lepsze niż zgrywać, że jestem ekspertem, który z reguły tylko "coś słyszał" i wygłasza każdą opinię od "podobno jest tak, że..." lub posiłkuje się dowodem anegdotycznym. Bycie alfą i omegą jest bardzo przereklamowane i szczerze, raczej nie biorę pod uwagę zdania ludzi, którzy mają opinię i wiedzę na każdy temat, więc nie chciałabym być postrzegana podobnie. Daję sobie ten luksus, by czegoś nie wiedzieć, bez niepotrzebnej spinki.
zdjęcia: Michał
0 komentarze