Wszystko, co kocham, dzieje się w grudniu
Grudzień zaczął się od tego, że kupiłam sobie dwie rzeczy: komputer, który jest tak lekki i poręczny, że mogę go zabrać ze sobą wszędzie oraz nowy koc, który bardzo dobitnie udowadnia mi, że to wszędzie, można z powodzeniem ograniczyć do jego zewnętrznych granic. Oczywiście granice te są trochę ruchome i zdarza mi się je naciągać, gdy przemieszczam się po mieszkaniu, ale nie zdecydowałam się na wyjście po za tę strefę, głosząc jakieś farmazony, że granice są po to by je przesuwać. Jestem przekonana, że w tym przypadku najlepiej komponują się z kanapą i myślę, że dziwnie wyglądałyby na przykład w tramwaju w drodze do pracy. Choć muszę przyznać, że ta wizja trochę kusi. Ja i pluszowy kocyk - bezpieczny kaftan przed złem ciemnego poranka.
Ale ja nie narzekam, a broń Boże! Naprawdę! Wszystko, co kocham - wszystko co pluszowe, ciepłe, bezproduktywne, rozkoszne, tuczące, świecące, puszyste, wełniane, futrzane, papierowe, słodkie, gorące, warstwowe, cynamonowe, imbirowe, lśniące, dzwoniące i co z tą porą roku przestaję uznawać za kiczowate, dzieje się właśnie w grudniu.
Z dobrych wiadomości należy wymienić te, że nadal kultywuję tradycję co weekendowych ciast - obecnie do oporu marchewkowych, orzechowych lub piernikowych, dosypuję cynamon do kawy, rozplątałam gordyjski węzeł lampek, którymi zdążyłam przystroić całe mieszkanie, "odkurzyłam" playlistę pełną zimowych piosenek, czytam - jak zawsze o tej porze roku - fragmenty z opowiadań Brunona Schulza (kto pisze piękniej o zimie, wskażcie!), sprawiłam sobie wielki, wełniany sweter, codziennie piję napój imbirowo-kurkumowy, wyciągnęłam pierzynę (bo przecież Syberia), napawam się widokiem skompletowanych pod koniec listopada prezentów, materiałów do ich pakowania i spożywki (mąki wszelkich typów - jakie tylko istnieją!), owijam się moim wielkim, niczym koc szalem, a w wolny wieczór planuję wypić pierwszego, grudniowego grzańca z pomarańczą oraz zmniejszyć stos hańby piętrzący się na nocnym stoliku (polecam wam zbiór opowiadań Toma Hanksa Kolekcja nietypowych zdarzeń).
Ze złych wiadomości najpoważniejszy jest brak mrozu, który zamienia padający śnieg w okropną, błotnistą breję, moje buty, które słabo trzymają się podłoża, grożenie ze strony Michała, że w tym roku nie przyniesie choinki, bo mu się nie chce (!!), psujący się piekarnik, powoli koniec sezonu na dynię hokkaido, brak w tym roku jadalnych kasztanów (nie było ich nigdzie!), elektryzujące się włosy oraz świadomość, że z chwilą rozpoczęcia świąt entuzjazm pewnie uleci, jak puszczonego swobodnie balona. Wymagają one więcej interakcji, niż zawsze sobie wyobrażam i już nie będę mogła samotnie kontemplować migoczących światełek.
Myślę nad mijającym rokiem i pierwszy raz sprawia mi to taką szczerą, realną przyjemność, ale nie dlatego, że wszystko się udało. Pojawiły się porażki, chwile absolutnie beznadziejne, takie, gdzie docierałam do muru zwątpienia i w ciemnej sali kinowej, zupełnie bez sensu, mówiłam w przestrzeń, że mam dosyć. Wiadomo, że życie to nie tylko nowa komedia i mocno czekoladowe brownie z Instagrama. Możliwe, że właśnie umiejętność wskazania tego, co było dobre i złe, podejście do tego bardziej świadomie sprawia, że umiem wyciągnąć cenne oraz wartościowe wnioski - i to jest właśnie ta przyjemność, którą z tego czerpię.
Widzę progres i to nawet w dziedzinach, w których nie planowałam startować. Pojawiły się również nowe pomysły i plany na zmianę, na które nie do końca mam ochotę, ale które są niezbędne, by ruszyć z miejsca i przesunąć się na skali kocyk <-> wszystko, czego się boję, w tym drugim, majaczącym kierunku. Łatwe decyzje, ustępują miejsca tym bardziej świadomym, wypieszczonym i szczególnie moim, bo rzadko w sprawach bardzo ważnych proszę kogokolwiek o radę. Nie obawiam się, że zdezerteruję, bo już nie raz w takiej sytuacji byłam i wiem, że naprawdę można ten kocyk złożyć w kostkę i odłożyć na kanapę. To kwestia silnej woli, która - wiadomo - ma swoje lepsze lub gorsze momenty. A nawet, jeśli stchórzę, to co? Ot, nic, wielkie halo. Po co się tym biczować?
Oczywiście, nie mam rozwiązania na wszystko. Niektóre sprawy nadal leżą odłogiem i w sumie nie wiem, co z nimi zrobić lub udaję, że przecież nic nie trzeba. Przewróciło się, niech leży. Na tej bardzo cienkiej linie, gdzie raz przechyla mnie w stronę dzikiej energii, zdyscyplinowania i żądzy wykonania tytaniczego wysiłku we wszystkim, a raz do prokrastynacji i wisielczego, szopenhauerowskiego, czarnego humoru o swoim własnym jestestwie, balansować jest szalenie trudno. Kocyk, czy może świat? Przekonywać samą siebie, że kocyk i grudzień pełen rozkoszy będą zawsze, a co do pewnych okazji, już takiej pewności nie można mieć? Bitch, please, a co jeśli osobiści couche zarekwirują wszystkie kocyki?! Aaaaaa...!
No, dobra, wiem. To słaba wymówka, ale nigdy nie byłam w nich dobra. Jak widać.
Widzę progres i to nawet w dziedzinach, w których nie planowałam startować. Pojawiły się również nowe pomysły i plany na zmianę, na które nie do końca mam ochotę, ale które są niezbędne, by ruszyć z miejsca i przesunąć się na skali kocyk <-> wszystko, czego się boję, w tym drugim, majaczącym kierunku. Łatwe decyzje, ustępują miejsca tym bardziej świadomym, wypieszczonym i szczególnie moim, bo rzadko w sprawach bardzo ważnych proszę kogokolwiek o radę. Nie obawiam się, że zdezerteruję, bo już nie raz w takiej sytuacji byłam i wiem, że naprawdę można ten kocyk złożyć w kostkę i odłożyć na kanapę. To kwestia silnej woli, która - wiadomo - ma swoje lepsze lub gorsze momenty. A nawet, jeśli stchórzę, to co? Ot, nic, wielkie halo. Po co się tym biczować?
Oczywiście, nie mam rozwiązania na wszystko. Niektóre sprawy nadal leżą odłogiem i w sumie nie wiem, co z nimi zrobić lub udaję, że przecież nic nie trzeba. Przewróciło się, niech leży. Na tej bardzo cienkiej linie, gdzie raz przechyla mnie w stronę dzikiej energii, zdyscyplinowania i żądzy wykonania tytaniczego wysiłku we wszystkim, a raz do prokrastynacji i wisielczego, szopenhauerowskiego, czarnego humoru o swoim własnym jestestwie, balansować jest szalenie trudno. Kocyk, czy może świat? Przekonywać samą siebie, że kocyk i grudzień pełen rozkoszy będą zawsze, a co do pewnych okazji, już takiej pewności nie można mieć? Bitch, please, a co jeśli osobiści couche zarekwirują wszystkie kocyki?! Aaaaaa...!
No, dobra, wiem. To słaba wymówka, ale nigdy nie byłam w nich dobra. Jak widać.
0 komentarze