O kawie po mojemu

by - 05 stycznia

Najogólniej rzecz ujmując żaden ze mnie kawowy znawca.

Entuzjasta, owszem. Popijam kawę - dużo i chętnie. Najlepiej czarną, niczym drukarska farba i bez cukru, żeby czasem nie zapomnieć, że zgorzkniała, to ja mogę dopiero się stać, a tak w porównaniu z moją kawą, wiem, że jest ze mną całkiem nieźle. Nie mam tam jakiś wyszukanych preferencji. Ot, mój szlachetny, wypracowany przez lata gust zamyka się w zalanej wrzątkiem sypanej Tchibo, a w rzadkich chwilach bogactwa lub obdarowania przez dziadków: Lavazzie. Od kiedy do wyposażenia mojej kuchni dołączyła najzwyklejsza kawiarka, pozbyłam się fusów, ale nie otworzyło to w moim życiu jakiegoś nowego rozdziału. Z fusami da się żyć - to nie ten sam stopień obrzydzenia, co trafienie na rodzynkę w serniku.

fot. Michał

Pierwszą kawę w dniu roboczym wypijam punkt jedenasta i nie jestem przed tą godziną szalenie rozmowna, żeby nie powiedzieć - niemiła. Zaszywam się w ulubionym kawowym kąciku, wyklikuję autorską kombinację na ekspresie, z której nie lubię się tłumaczyć (ale odpowiem: jest związana z objętością największego dostępnego kubka w szafkach) i tak sobie piję i się reanimuję. Potem to jakoś z górki - zatrzymuje się przeważnie na trzech. Zabawny jest fakt, że przez pierwszy rok pracy nie korzystałam z ekspresu, bo się go bałam. Przez drugi rok nie piłam kawy w ogóle (bo tak - eksperyment). A teraz jest jak jest. Natomiast jeśli chodzi o weekend, to w weekendy nie ma reguły, bo weekendy nie rządzą się zasadami. Przeważnie. 

Już na tym etapie łatwo wywnioskować, że nie dla mnie "szlachetne mieszanki", cuppingi, chemexy, syfony, nuty wiśni, aromat migdałów, czy ziarno prosto z brazylijskich plantacji. Zawsze trochę zakładam się sama ze sobą, podchodząc do baru, czy tym razem skrewię podczas bajania baristy o słabo palonej, wykwintnej kawie, o posmaku arbuza i takie tam. Wewnętrznie przewracam oczami, którymi za cholerę nie udaje mi się zobaczyć otaczającej mnie dżungli pełnej dorodnych krzewów arabicy czy innej robusty, gdzie mgła się unosi, ptak skrzeczy, człowiek ze słomkowym kapeluszem zrywa czerwone ziarenka, kosz pełny po brzegi przechyla się do małego silosa, czerwone ziarenka zamieniają kolor, wszystko się mieli, paruje, zamienia w płyn... Aaaaach. Naprawdę spinam się nad mimiką, bo wiem, że moja twarz, to żaden pockerface i nie komentuję, bo ja na ogół staram się być uprzejma. Jednak w gardle bulgocze mi zdanie "po prostu zalej mi zmielone ziarno kawy wrzątkiem", ale już wiem, że to tak nie działa, serio. Po dwudziestu minutach (sic!) dostanę szklaneczkę ekskluzywnej, przejrzystej kwaśnej (ołeeee) kawy, która smakuje, jak herbata. Wiem, że wybrałam źle, trzeba było iść do Nero przecznicę wcześniej. Moja ignorancja i niewyrobiony gust znajdzie tam swój pluszowy kąt zrozumienia.

I tak, ja też jestem tą osobą, która przeglądając kartę i widząc cenę espresso, pyta "dlaczego?".



Paradoksem mojego życia jest to, że mój osobisty mąż rozpoczął krucjatę przeciwko źle parzonej kawie - zaopatrzył się w edukacyjne książki, został obdarowany (no, dobra - my zostaliśmy obdarowani) bajerną kawiarką robiącą piankę (jedyna taka na świecie, serio), młynkiem i paczkami kaw w ziarnach. Ja nawet nie muszę czytać tego, co on właśnie pochłania, bo referuje mi całe akapity - tak troszczy się o mój wzrok. Wczoraj zrugał mnie, gdy chciałam zrobić kawę w tejże. Ja po prostu myślałam, że mechanizm jest w każdej ten sam. Otóż nie.

- Możesz nalać tylko tyle wody, ile tu jest zaznaczone. Ani milimetra więcej. Tu każda łyżeczka ma znaczenie. Woda musi być lodowata. A jak wsypujesz kawę, to nie może się rozsypać na brzegach, bo się kawiarka zepsuje. Teraz zakręcasz. Stawiasz na gazie. Płomień nie może być większy, niż kawiarka, bo ona się za bardzo nagrzeje. I obserwujesz. Ja uważam, że ciśnienie robi się w niej trochę za duże, więc opracowałem autorską metodę, by kawa była trochę inna... lepsza! Zdradzę Ci ją.

Cała byłam w dreszczach z ekscytacji, ale dziś już nie pamiętam, jak to wszystko powtórzyć. Dlatego albo zaparzę ją sobie starym zwyczajem (i będzie dobrze) albo będę zawsze prosić o kawę Michała, która swoją drogą - jakiej by nie użył mieszanki i w jakikolwiek sposób by jej nie zaparzył - jest zawsze tą najlepszą. Magia!


You May Also Like

0 komentarze

Szukaj

Blog Archive