Po spokój pojechałam do Poznania
W pierwotnej kolejności najpierw miał pojawić się tutaj post o moim filmowym podsumowaniu 2017 roku i kilku refleksjach na przyszłość z tym związanym. Los chciał, że post pisałam bezpośrednio na bloggerze, a Internet w hotelowym pokoju nie dawał rady. Wyszło na to, że autozapis nie zadziałał ani razu podczas żmudnego szlifowania. Trudno, moja wina, że się nie upewniłam, ale pocieszam się tym, że sama ze sobą to podsumowanie zrobiłam, więc nie był to tak zupełnie zmarnowany czas. A jeśli chodzi o wykorzystanie czasu, to wyjazd do Poznania okazał się wycieczką szczególną.
Jestem zadaniowa, więc nasze wyjazdy są często przepełnione "atrakcjami". Biegamy, sprawdzamy, oglądamy - maksymalnie staram się wykorzystać fakt, że jestem w innym miejscu, bo nie wiem, kiedy będę miała okazję do niego wrócić. Z Poznaniem było inaczej, bo jedynym punktem wyjazdu była wystawa Fridy Kahlo i Diega Riviery. Reszta przyszła na bieżąco. Lub nie i też dobrze.
Nie pamiętam wyjazdu, podczas którego byłam tak rozluźniona. Poznań podczas sobotnich i niedzielnych poranków czy popołudni jest miastem tak cichym, pustym, kameralnym, że nie sposób nie wsiąknąć w tę atmosferę. Nawet wieczorami, gdy ilość spacerowiczów się powiększyła, czułam przyjemny spokój. Dni mijały nam na wędrówkach wokół rynku, Placu Wolności, przypadkowych ulicach lub parkach. Trasę spacerów podczas mroźnych, ale słonecznych dni wyznaczały nam kolejne przystanki na kawiarnianej i restauracyjnej mapie Poznania. Ile w Poznaniu jest fajnych miejsc, to ja nawet nie! Odwiedziliśmy dwukrotnie Minister Cafe i Stragan Kawiarnię, z których nie potrafiłabym wybrać tej, której atmosfera podobała mi się bardziej. Michał zachęcał mnie do chemexów i dripów, a ja tylko powtarzałam "byle była gorzka" - bo jak w ostatnim poście wyłożyłam kawę na ławę, liczy się gorycz! W ciepłych pomieszczeniach czytaliśmy książki, więc musieliśmy wyglądać, na dziwną parę, która od godziny nie zamieniła ze sobą słowa :) Na obiady i śniadania trafiliśmy do Spotu, Lavendy oraz Drukarnii i w sumie, to polecam je wszystkie (były tam opcje bezglutenowe :) )
Stres i nagromadzone czarne myśli uleciały, było lekko na duchu, jak i fizycznie, czego zawsze się boję, wyjeżdżając w nowe miejsca. Ponadto wszystko kojarzyło mi się ze światem z opowiadań Brunona Schulza, którego darzę niezmienną fascynacją graniczącą z czcią już od dziesięciu lat. Życzę sobie więcej takich wyjazdów, bo ładują akumulatory, jak nic innego - żadne dwutygodniowe wakacje tak mnie nie odprężyły, jak ten trzydniowy pobyt w Poznaniu.
Zapraszam na relację foto.
![]() |
(u góry) fot. Michał |
![]() |
Już wówczas miasto nasze popadało coraz bardziej w chroniczną szarość zmierzchu, porastało na krawędziach liszajem cienia, puszystą pleśnią i mchem koloru żelaza.
Bruno Schulz Nawiedzenie
|
Jakie miasto w Polsce ma podobny klimat? Co polecacie? :)
2 komentarze
Mieszkałam przez rok w Poznaniu i zawsze będę miała do niego ogromną słabość, ale tak klimatyczny i pełen świetnych knajp stał się jakoś po 2012 roku.
OdpowiedzUsuńZ polskich miast z duszą warto jeszcze zobaczyć Wrocław :>
dobrze dla niego, że tak się stało! :)
Usuńa we Wrocławiu byłam, ale jakoś tak za krótko i za tłoczno (ale to była majówka). Myślę o Toruniu, Lublinie, Olsztynie... Takie miasta, które nie wpadają do głowy w pierwszej kolejności :D