Rozproszone, (nie)publikowane #4

by - 24 lutego

Kolejka po wejściówki na „Kontrabasistę”. Tłum rośnie, a ludzie handlują domysłami, czy może jednak będzie dwadzieścia wejściówek, a nie szesnaście, jak powiedziała pani co przyszła ósma, a może okaże się, że jednak dwadzieścia cztery! Nadzieja rośnie, wiatr nie maleje, pluję sobie w brodę, że nie mam rękawiczek. A tu jeszcze czterdzieści minut do otwarcia kasy.
Na parkingu przed teatrem zatrzymuje się patrol policyjny. Pan - który notabene, stał tu od siódmej* - wskazuje w tamtym kierunku.- Ale jakby co - mówi do tłumu liczącego już sobie grubo ponad dwadzieścia osób - jesteśmy tu zgromadzeniem spontanicznym!


* skwitował to nonszalancko, że on jest z tych czasów, co trzeba było stać od siódmej wieczorem, żeby załapać się na coś rano ;)

///

Ja naprawdę znam się na tych wszystkich technikach w sklepach, ja sama byłam sprzedawcą i takie "a może bawełniane majtki do tych butów?", czy tam "tylko dziś mamy promocję, na wszystko, totalnie, mogę nawet pani manekina rozebrać z ubrań... a nie, sory, z manekinem żartowałam, ale tu jest kosz rozmaitości, dobiorę coś do pani karnacji...", nie są mi obce i ja zazwyczaj, będąc w roli klientki, wywracam potężnie oczami i mówię "nieee... nie potrzebuję tego", na co z kolei pani w sklepie ze zdziwienia swoich oczu szuka - przecież nie o potrzeby tu chodzi, a o konwersję, marżę i zysk z danego dnia, tygodnia, miesiąca, kwartału i wysokie miejsce w tabelce. A ja tak im brużdzę.

No, ale weź tu nie wyjdź z księgarni z książką objętą rabatem, a kolejną zakupioną tylko za złotówkę (sic!). I ja naprawdę ich nie potrzebuję, bo mam w domu dwadzieścia innych, a aktualnie w kolejce rozpycha się łokciami równie kolosalny w ilości stron Cambre. ZERO asertywności, jestem sobą rozczarowana.


///

- Wiesz jaki jest jeden z nawyków ludzi sukcesu?
- Jaki?
- Jak wstają rano, to od razu ścielą łóżko, żeby nie mieć, gdzie wrócić w ciągu dnia. Mają motywację do pracy.
- ...
- ...
- W takim razie jestem człowiekiem porażki.


///

Moje zeszłoroczne bożonarodzeniowe święta zaczęły się tak, że siedzieliśmy na dworcu Warszawa Centralna w Nero i czekaliśmy na nasz pociąg do Łodzi, opóźniony o 40 min., co jak sami rozumiecie, biorąc pod uwagę odległość dzielącą te miasta - irytuje jeszcze bardziej. Ale to nic, jest kawa, jest nadzieja. I jak tak siedziałam i myślałam o tym, czy mój epicki piernik zostanie dowieziony w całości, a tu przechodzący najzwyklej w świecie mężczyzna w oporządzeniu zwykło-podróżnym, stanął naprzeciwko mnie i wykrzyknął, że...
- Proszę powiedzieć znajomym, żeby trzymali się z dala od psychiatrii, bo to jest sekta i od niej nie da się uciec!

Pokiwałam ze zrozumiem głową, ale tylko tak wewnętrznie - zewnętrznie trochę się bałam, bo wiadomo, jeszcze by to zainicjowało dyskusję, a na dyskusje o sekciarskim wpływie psychiatrii jakoś ochoty nie miałam. Ten piernik w torbie podróżnej trochę nie dawał mi żyć. Pan absolutnie nieszkodliwy, nie ciągnąc dalej tematu, oddalił się, terkocząc za sobą torbą na kółkach.

Jest miło, stoliki tylko trochę się kleją, tylko trochę wieje, kawa jest gorąca, ludzi niewielu, śniegu wcale. Po zejściu na peron okazało, że pociąg ani myśli przyjechać, a jeden podróżny z nudów w kółko zjeżdżał i wjeżdżał ruchomymi schodami. Wiem, bo z nudów go obserwowałam. Ot, zwykły dzień na dworcu. Pociąg nadjechał.

You May Also Like

0 komentarze

Szukaj

Blog Archive