Teatralna ćma i palcem po Piśmie, czyli dobra kulturalne #1
Założeniem tego cyklu będą wszystkie dobroci kulturalne w postaci książek, wystaw, sztuk, filmów, czasopism, na które stwierdziłam, że nie potrzeba tworzyć osobnego postu. Ot, worek rozmaitości, z którego może ktoś zaczerpie inspirację i wybierze coś dla siebie. Sama uwielbiam przeglądać, tego typu wpisy u innych blogerów przez co moja lista rzeczy do zobaczenia / przeczytania rośnie w tempie, który nijak ma się do jej realizacji. Wzruszam na to ramionami - samo obcowanie z czyimś refleksjami na temat tego, co go poruszyło jest bardzo satysfakcjonujące. Zapraszam do mojego wpisu - dziś głównie o teatrze i czasopismach.
///
Na polskim rynku wydawniczym pojawiło się nowe czasopismo o tytule Pismo i myślę, że zostanie ze mną na dłużej. Po przeczytaniu dwóch numerów z przyjemnością stwierdzam, że znalazłam w nim wiele artykułów, które trafiły w moje zainteresowania. Niewiele ominęłam, biorąc pod uwagę całość. To duży plus, bo czuję, że kupuję produkt skrojony pod moje potrzeby.
Co mnie przyciąga do Pisma? Pierwszy zachwyt tyczy się poziomu wywiadów, w których ciężar rozmowy w większej mierze spoczywa na inicjatorze. Inteligentne pytania, zwroty w dyskusji oraz znajomość tematu szalenie podnoszą jakość rozmowy, o którą nawet w prasie publicystycznej jest trudno. Zalew miałkich rozmów, z których nie płyną żadne wnioski, a kolejne pytania dziennikarza są zwykłym "przepytywaniem" bez powiązania przyczynowo-skutkowego, to zmora. Ponadto podoba mi się bezstronność z jaką prezentowane są materiały, ich różnorodność, wnikliwość i objętość. Nie pamiętam kiedy miałam w rękach czasopismo, w którym artykuły ciągną się przez cztery do nawet pięciu czy sześciu kolejnych rozkładówek. W dobie kiedy informacje co raz bardziej kondensuje się pod odbiorców, którzy bardziej konsumują treści niż je przetwarzają, to bardzo miła odmiana.
Co mnie przyciąga do Pisma? Pierwszy zachwyt tyczy się poziomu wywiadów, w których ciężar rozmowy w większej mierze spoczywa na inicjatorze. Inteligentne pytania, zwroty w dyskusji oraz znajomość tematu szalenie podnoszą jakość rozmowy, o którą nawet w prasie publicystycznej jest trudno. Zalew miałkich rozmów, z których nie płyną żadne wnioski, a kolejne pytania dziennikarza są zwykłym "przepytywaniem" bez powiązania przyczynowo-skutkowego, to zmora. Ponadto podoba mi się bezstronność z jaką prezentowane są materiały, ich różnorodność, wnikliwość i objętość. Nie pamiętam kiedy miałam w rękach czasopismo, w którym artykuły ciągną się przez cztery do nawet pięciu czy sześciu kolejnych rozkładówek. W dobie kiedy informacje co raz bardziej kondensuje się pod odbiorców, którzy bardziej konsumują treści niż je przetwarzają, to bardzo miła odmiana.
Ponadto mimo poruszanych treści społecznych-politycznych nie czuję się przytłoczona poglądami piszącego - przestrzeń, jaka zostaje mi oddana pod przemyślenia i własną interpretację zjawisk jest absolutnie trafnym posunięciem, którego byłam bardzo złakniona. Otrzymuję czasopismo, które naprawdę zachęca do myślenia i pobudza dyskusję w sprawach trapiących współczesność oraz zwraca uwagę na bardziej świadome spoglądanie w przyszłość. Trudno było nie przyjrzeć się bardziej refleksyjnie losom swoich bliskich po przeczytaniu fantastycznych reportaży poświęconych seniorom: Wanda... tak mam na imię? autorstwa Mirosława Wlekłego, dotyczącego choroby Alzheimera - sytuacji chorych oraz ich rodzin oraz Więźniowie czwartego piętra autorstwa Ewy Wołkanowskiej-Kołodziej, gdzie porusza się problem ludzi, którzy przez starość i jej znamiona zostali uwięzieni w swoich własnych mieszkaniach, ponieważ bariera schodów jest dla nich nie do pokonania.
![]() |
Dzień, w którym nie pogłaskałam kota Karolina Lewastam |
![]() |
Pogoda duchów Ilona Wiśniewska |
Do moich ulubionych artykułów do tej pory należą: reportaż Ilony Wiśniewskiej Pogoda duchów o życiu mieszkańców Grenlandii (Ilona Wiśniewska pisze genialne książki, szczególnie polecam wam Hen o m. in. kulturze i historii Saamów w północnej Norwegii), reportaż o polskiej dokumentalistce Irenie Kamieńskiej - Bez prawdy filmu nie będzie autorstwa Olgi Szmidt, felieton Marcin Króla Nowy analfabetyzm, który jest nie o tyle problemie nieczytania, a doboru lektury i samym jej celu. Z kolei tekstem które mnie zupełnie uwiódł był Dzień, w którym nie pogłaskałam kota Karoliny Lewestam.
Naszą metodą jest wyławianie z systemowej magmy rozproszonych łańcuchów przyczynowo-skutkowych, które prowadzą od indywidualnych decyzji do systemowych krzywd. W co wierzymy? W to, że im więcej dojrzymy zła, tym mniej będziemy mieć na koncie win. Jak działamy? A co może zrobić rewolucjonista w oswojonym kapitalizmie, w którym posyłanie ludu na barykady wydaje się jakoś niewłaściwe? Wytykamy innym grzechy, zmieniamy statusy na Facebooku, ale przede wszystkim korygujemy swoje wzorce konsumpcji.
Od lokalnych pomidorów, przez ubrania z second handu i domowe panele słoneczne, po wspomagania organizacji dobroczynnych. (Dzień, w którym nie pogłaskałam kota Karoliny Lewestam.)
///
W styczniu, za namową Michała, wybraliśmy się na Anioły w Ameryce do Teatru Nowego. Nie wiedziałam o tym spektaklu nic, po za tym, że trwa ponad pięć godzin. Nie znałam fabuły, otoczki, legendy, która narosła wokół tej historii i jak szalenie ważną rolę odegrała w kulturze amerykańskiej. W polskiej adaptacji (w przekładzie Jacka Poniedziałka) grają m. in. Tomasz Tyndyk, Magdalena Cielecka, Maja Ostaszewska, Danuta Stenka, Andrzej Chyra, Maciej Stuhr, Jacek Poniedziałek, a reżyseruje Krzysztof Warlikowski.
Czas trwania sztuki w zestawieniu z tym, co otrzymuje widz, jest tak naprawdę rzeczą drugorzędną i zupełnie nie stanowi przeszkody do aktywnego przeżywania historii. Przyznajmy - pierwsza część trwająca dwie i pół godziny to czas typowego filmu w kinie. Po pół godzinnej przerwie można obejrzeć kolejny, więc obalam teorię, że to sztuka nie do "wchłonięcia" przez przeszkody natury fizycznej typu zmęczenie i sen ;) Ekspresyjność tej historii (szczególnie pierwszej części) oraz symultaniczność odbywających się scen usytuowanych w innych przestrzeniach i wątkach, w połączeniu z reżyserią świateł, aktywnie zmieniającą się scenografią (te lustrzane ściany!), której nie trzeba wiele by szpitalna sala zmieniła się na Central Park, nie pozwalają na utratę skupienia. Żyłam tą historią i przez cały spektakl nie pomyślałam o niczym innym. Maksymalnie absorbująca uwagę, czysta esencja ludzkich emocji, w których dominowała nienawiść - w sferze politycznej, seksualnej, religijnej, społecznej czy skierowanej w swoim kierunku. Świat bohaterów Aniołów w Ameryce to świat w czasie zarazy, dosłownej i tej przenośnej - znieczulicy, obojętności, dysfunkcji komunikacji, egoizmu. Uniwersalność tej drugiej jeszcze bardziej uplastycznia warstwę znaczeń.
To spektakl burzący bariery pomiędzy widzem, a aktorem, gdzie nie ucieka się do dosłowności i cielesności, a ostatnia scena jest chyba jednym z najpiękniejszych podsumowań relacji na poziomie widz-teatr, jaki miałam okazję widzieć. Katharsis to mało powiedziane.
Uroku dopełniła... ogromna ćma. Dla mnie był to element czysto przypadkowy. Trudno mi uwierzyć, by było to zaplanowane. Pojawiła się w pierwszych minutach sztuki, dziko latała po jasno oświetlonej scenie, wzbudzając zainteresowanie zarówno widowni, jak i samych aktorów. Ćma zniknęła na całą sztukę, po czym powróciła właśnie w tej ostatniej scenie, czyniąc z tego wymarzoną klamrę. Po zatoczeniu kilku kół nad sceną, rozsiadła się na podłodze, tuż za aktorami siedzącymi w rzędzie skierowanym ku widowni. Niektórzy pokazywali ją sobie palcami, podczas gdy Danuta Stenka czyniła honory końcowego, oczyszczającego monologu... Coś pięknego!
To spektakl burzący bariery pomiędzy widzem, a aktorem, gdzie nie ucieka się do dosłowności i cielesności, a ostatnia scena jest chyba jednym z najpiękniejszych podsumowań relacji na poziomie widz-teatr, jaki miałam okazję widzieć. Katharsis to mało powiedziane.
Uroku dopełniła... ogromna ćma. Dla mnie był to element czysto przypadkowy. Trudno mi uwierzyć, by było to zaplanowane. Pojawiła się w pierwszych minutach sztuki, dziko latała po jasno oświetlonej scenie, wzbudzając zainteresowanie zarówno widowni, jak i samych aktorów. Ćma zniknęła na całą sztukę, po czym powróciła właśnie w tej ostatniej scenie, czyniąc z tego wymarzoną klamrę. Po zatoczeniu kilku kół nad sceną, rozsiadła się na podłodze, tuż za aktorami siedzącymi w rzędzie skierowanym ku widowni. Niektórzy pokazywali ją sobie palcami, podczas gdy Danuta Stenka czyniła honory końcowego, oczyszczającego monologu... Coś pięknego!
Sztuka jest grana rzadko, ale jeśli tylko będziecie mieli okazję, serdecznie Wam ją polecam!
Z kolei w lutym padło na mój ulubiony Teatr Polonia, w którym miałam już okazję widzieć Ich Czworo, Shirley Valentine, Danutę W., Na czworakach oraz 32 omdlenia. Tym razem wybrałam Kontrabasistę - monodram Jerzego Stuhra. Zdobycie wejściówki było warte stawienia się przed teatrem ponad godzinę przed otwarciem kasy i mrozu, którego doświadczyłam. O innych (humorystycznych) aspektach z tym związanym napisałam w poprzednim poście. Dodatkowo kasjer zdradził, że Jerzego Stuhra jest już trudno namówić na granie właśnie tego spektaklu, ponieważ nie czuje się w nim autentyczny - spektakl jest już grany od przeszło... 33 lat! Szansa jedna na milion, więc jak tylko spektakl wróci na afisze - lećcie po bilety lub wejściówki!
Czego by Jerzy Stuhr nie uważał o swoich artystycznych pobudkach i kreacjach, tak ja nie czuję, by rola w Kontrabasiście, była czymś w czym się nie spełnia. Paralelny i chwytliwy sposób opowiadania o instrumencie i muzyce, jako o osobie samym: o swoich nadziejach, lękach, porażkach, muzycznych miłościach oraz animozjach, podjęty przez wirtuoza polskiego aktorstwa, to rzecz pełna smaku, humoru, gorzkiego smutku i empatii. Kontrabasista rozkładający na czynniki pierwsze cechy i historię swojego instrumentu, nieświadomie zaprasza nas do swojego wnętrza. Nie dopuszcza on do siebie myśli ile go łączy ze znienawidzonym instrumentem. Elokwentny, stanowczy i pewny siebie w momencie bycia ze sobą sam na sam, dostarcza nieprawdopodobnej dawki błyskotliwego humoru i cynicznej oceny sztuki - co prawda nieszczerej, bo podszytej zazdrością. Jednak wystarczy chwila, by ten zblazowany na pokaz muzyk, zatopił w przemyśleniach, uczuciach i miłostkach, odsłaniając zgorzkniałego dyletanta, budzącego współczucie, niespełnionego w życiu człowieka, przelewającego swoją niechęć do siebie na instrument. Fantastycznie dwuznaczna kreacja!
Przy okazji muszę podkreślić, że teatr jest miejscem, gdzie na metr kwadratowy przypada najwięcej osób kaszlących, którzy w silnej liczbowo drużynie, potrafią zagłuszyć aktora. Nie szpitale, nie sanatoria, nie domowe pielesze - w teatrze spotkajmy się (i pokaszlmy)! W ludziach budzą się jakieś takie wewnętrzne instynkty - wystarczy nasłuchiwać, gdy z chwilą opuszczenia kurtyny, wszyscy postanawiają oczyścić drogi oddechowe - tak na zaś. A dołóżmy do tego sezon chorobowy... W pewnej chwili naprawdę zastanawiałam się czy dla jednej pani nie przerwą sztuki, bo brzmiało to prawie, jak duszenie się i podziwiam Jerzego Stuhra, który ani razu nie został wybity z rytmu. A nawet jak został, to nie dał tego po sobie poznać.
A pani jednak się opanowała i nie wyzionęła ducha ;)
A pani jednak się opanowała i nie wyzionęła ducha ;)
![]() |
zdj. Dawid Halota |
///
Ciekawe linki z czeluści Internetów (czyli mojego pocketa, feedly i Facebooka):
- wywiad z Kasią Nosowską, którą podziwiam za jasność i naturalność w formułowaniu myśli, a których przenikliwość i trafność zawsze będzie mnie wzruszać.
- świetna analiza Przeminęło z wiatrem Margaret Mitchel (zarówno książki, jak i ekranizacji) w wykonaniu Zwierza Popkulturalnego, która burzy stereotypowe przeświadczenie o mało ambitnej zawartości "literatury kobiecej" oraz przy okazji re-definiuje ten termin
- widzieliście Ukryte Michaela Hanekego? Czy też Was ten film zostawił z wielkim znakiem zapytania? Tutaj znajdziecie interpretacyjną wskazówkę, którą prezentuje prof. Krzysztof Kornacki
- a może coś o Blade Runner 2049? W najnowym filmie kanału Na gałęzi Marcin Łukański prezentuje, jak zostały zbudowane plany scenograficzne w najnowszym filmie Denisa Villeneuve'ego. Ja na Blade Runner 2049 oddałam swój głos w Filmwebowej ankiecie dot. Oscarów 2018 w kategorii Scenografia (choć długo rozważałam drugą kandydaturę, czyli Dunkierkę.)
0 komentarze