Sowa ogląda..., czyli filmy lutego '18 #12

by - 03 marca

Zalew nijakości - taki był ten miesiąc. Postawiłam sobie za punkt honoru obejrzeć wszystkie - ale to wszyściutkie - filmy nominowane do Oscarów. Większość najlepszych zobaczyłam już w styczniu, więc w lutowym repertuarze znalazło się sporo tytułów, które zostawiły mnie z niejasnym poczuciem, że w sumie mogłam je sobie darować. Bo czy w sumie mój świat jakoś się zmienił po seansie takich Strażników Galaktyki, Powiernika Królowej, czy Cudownego Chłopaka? Niespecjalnie, choć przynajmniej nie nudziłam się podczas składania góry prania. Jasno płonącymi gwiazdami tego zestawienia są na pewno filmy Hanekego (o których notkę tutaj odpuszczam, bo szykuję coś większego), Nić Widmo oraz W ułamku sekundy. Nie popełniłam większej notki o Roman J. Israel Esq. i o Czwartej Władzy, ale pierwszy polecam ze względu na tytułową rolę, drugi... też można zobaczyć, choć bez większej presji.

Zapraszam do notek (bez spoilerów).

Nić Widmo
Ostatni z Oscarowych filmów nominowanych do najważniejszych kategorii, który przyszło mi nadrobić. Historia niebanalnej, żeby nie powiedzieć niewiarygodnej, historii miłosnej, w której wyznaczane przez głównego bohatera Reynoldsa Woodcocka, zasady oraz rytm nadające związkowi z Almą niezmienialny kształt, zderzają się z pragnieniami jednostki, pozornie emocjonalnie słabszej. Relacja łącząca głównych bohaterów kompiluje w sobie dużo skrajnych odcieni, ułomności i niemożliwych do pogodzenia pragnień każdej ze stron. Naprzeciw skrajnie szorstkiego, despotycznego i jednocześnie kapryśnego perfekcjonisty - uznanego w całym mieście krawca, który z trochę autystycznych pobudek izoluje się społecznie, stoi Alma - poznajemy ją tylko przez pryzmat uczucia, jakim darzy głównego bohatera. To Reynolds jest Słońcem, kapłanem, z obsesyjnym pietyzmem traktującym swój zawód i pasję. Z kolei Alma to partnerka oddana, żywo zabiegająca o jego względy, rozmowna, taktowna, z niejasno skonstruowaną wizją związku, w którą początkowo - onieśmielona rodzącym się zainteresowaniem ze strony Reynoldsa - zupełnie się nie zagłębia.

Polaryzacja głównych sylwetek jest aż nadto widoczna i porządki znaczeń, wokół których krążą, to całkiem udana filmowa uczta. Kontrasty się pogłębiają, a obserwacja ewolucji jakiej podlegają główni bohaterowie, to prawie jak badanie chemicznych odczynów. Mamy wzajemną fascynację , ale o innym podłożu, relację mistrz-muza, silnie zaakcentowaną męskość oraz kobiecość, ciągłe tarcia i zderzenia odmiennych punktów widzenia oraz fantazyjnie zaakcentowany erotyzm. Te zestawienia pchają fabułę do co raz to bardziej niebanalnych zwrotów akcji. Brak kontroli nad relacją oraz odrzucenie jakiego doświadcza Alma, towarzyszka naszego Pigmaliona, sprawia, że narasta w niej subtelny bunt, niemający jednak nic wspólnego z zakończeniem związku, ani zemstą. W pokrętny sposób Alma stara się wyszarpać momenty dla siebie, burzyć skostniałą harmonię, która potwierdzi, że Reynolds potrzebuje jej równie mocno, co ona jego.

Niekonwencjonalna historia miłosna otrzymała równie ciekawy aranż techniczny. Film ujął mnie pozornie klasyczną oprawą operatorską, gdzie naprzemiennie pojawiają się ujęcia żywcem wyjęte ze starych filmów kostiumowych (proste, symetryczne, statyczne we wnętrzach lub akcenty z filmów gotyckich), z ujęciami, które w przyjemny i zaskakujący sposób burzą wiodący porządek estetyczny (np. sceny przymiarek sukni kręcone od dołu, czy rybie oka w zbliżeniach). Ponadto dużo tu zmysłowości wyeksponowanej przez nienaturalnie podkręcone dźwięki - zarówno odgłosów, jakie wydaje ręka przesuwająca się po materiale czy takich podczas spożywania posiłków. Film jest pod tym względem perfekcyjnie skrojony, a znakomite aktorstwo i głębokie zrozumienie przez aktorów swoich bohaterów to finalny, idealnie pasujący haft. Bardzo polecam!


Pomniejszenie
Problem z Pomniejszeniem jest taki, że to w teorii bardzo ciekawa historia, której potencjał jest całkiem spory, ale widz podczas seansu ma wrażenie, że nie wie czy ta historia w ogóle dokądś zmierza, a po jego obejrzeniu, nadal nie wie, czy może jednak w trakcie nie zasnął, bo coś się okrutnie urywa. Film bez scenariusza to rzadko spotykana sprawa (a nie, przepraszam! Jeszcze nie czytaliście tego co napisałam niżej o Planie B), a tu... udało się!

Skąd uważam, że tam potencjał jest? Ponieważ Pomniejszenie mogłoby być interesującą wariacją na temat społecznych utopii, której celem jest ukazanie poprzez paralelne przykłady i zabiegi tych samych bolączek, które trawią współczesne społeczeństwa. Gdyby ktoś jeszcze nie był do końca przekonany, to powtarzam - utopia nie istnieje. Im mocniej reklamodawca przekonuje Cię, że po zmniejszeniu będziesz miał raj na Ziemi, tym bardziej powinieneś rozważyć punkty przeciw. Im bardziej podkreśla się dobrowolność i nieszkodliwość pewnych działań (tutaj zmniejszania ludzi), tym szybciej ktoś zacznie wykorzystywać to do złych i niecnych celów (zmniejszania ludzi wbrew ich woli). Im głośniej mówi się o bogactwie i dobrobycie, tym pewniejszym jest, że jak każdy świat, nawet utopia dla malutkich ma swoją ciemniejszą stronę. Im ktoś mocniej podkreśla, że wielkie idee stoją ponad indywidualnymi potrzebami ludzi, zastanówmy czy zawsze dobrze jest ulegać ogółowi.

A czemu nie wyszło? Ponieważ każda z tych kwestii została potraktowana pobieżnie, bez refleksji i bez należytej dbałości o wiarygodność. Filmem nie rządzą typowe schematy narracyjne, gdzie mamy wyraźne zawiązania i osłabienia akcji, co bardzo działa na niekorzyść. Tutaj niewiele zdarzeń wynika jedne z drugich, wątki się rwą, rola niektórych postaci jest bardziej niż niejasna, a ich motywacje stają się zagadką stulecia. Bardzo interesujący świat filmu zderza się i przegrywa z zupełnie nudną i bez polotu fabułą w nim osadzoną. I to jest przykre podwójnie.


Plan B
Nie wierzę, że to piszę, ale tak jest: to wyjątkowa perła wśród filmów, bo pomimo braku scenariusza został on wyreżyserowany. Jestem pełna podziwu dla reżyserki, że mimo tak podstawowego braku, jaki popełniła scenarzystka, zostało to jednak nakręcone. Co oczywiście nie zmienia faktu, że to po prostu bardzo słaby film.

Moda na filmy ze splotem historii a'la Love Actually ma się w polskim kinie nadal bardzo dobrze, choć od premiery brytyjskiego hiciora minęło już ponad dziesięć lat i narracyjnie kino też bardzo poszło do przodu. Twórcy Planu B jednak z namaszczeniem czerpią garściami z brytyjskiej formuły i mogłoby to być nawet oryginalne ze względu na brak świąt i bardzo zróżnicowane (ale tylko w teorii) postacie, ale to i tak tu nie zagrało. Punktem wyjściowym są cztery, dość dramatyczne u początku historie, które subtelnie na siebie nachodzą, ale nie wywierają na siebie dużego wpływu. To historie "postaci drugiego szeregu" wchodzą z tymi pierwszymi w największe - i absolutnie nie mające finału - interakcje. Bo musicie wiedzieć, że w tym filmie, cały czas coś się dzieje, ale jakoś tak bez nadrzędnego celu, więc tylko czeka się i myśli "no ok, już sporo czasu minęło, wprowadzenie za nami, tego rozwinięcia jakoś nie było, żadnego krachu i zwrotu, a tu chyba 20 minut zostało, co oni zrobią z tymi wątkami i postaciami?". A no proszę państwa - dadzą 5 minutową wstawkę koncertu polskiej wokalistki, podczas którego wszyscy głęboko w duszy zrozumieją istotę tego, co im się przydarzyło. Jeśli ich na tym koncercie nie ma, to montażową zlepkę pogodnych bohaterów z muzyką w tle, którzy uwierzyli, że po burzy przychodzi spokój. A widz, jak wcześniej nie wiedział, co zobaczy, tak do tej pory nie wie, co mu właśnie zaserwowano i jakie ma sobie wnioski wyciągnąć.

Pal licho te wątki, może te różnorodne postacie trochę ratują całość? A no, nie. Do żadnej z tych postaci nie da się przywiązać. Teoretycznie każda jest tworem tak ogólnym, że do którejś grupy powinna się "dopasować", jednak to spłycenie motywacji i emocjonalności, generuje trudny do odrzucenia fałsz i stereotypy. Nie uwierzyłam żadnej z tych postaci, żadna nie była mi na tyle bliska bym mogła się z nią utożsamić.

I coś, co mnie zeźliło do końca to to, że ten film jest piekielnie ładny i jednocześnie estetycznie przeraźliwie nudny. Nie wierzę, że to piszę, ale tak - tu też Warszawa to tylko plac Grzybowski i PKiN, korpo na Domaniewskiej, designerskie wille i mieszkania, kamienice w Śródmieściu, Hala Koszyki i Krakowskie Przedmieście. A nie, przepraszam, jest jedno blokowisko, ale jednak tak niewiarygodnie piękne, że nie poczułam tu innej atmosfery, której mogłabym po takiej zmianie scenografii i wątku jednak oczekiwać. Ciężko jest docenić wybory scenografów, bo wyszukanie czegoś ładnego w Warszawie nie jest trudne, gdy skupiamy się na worku patentów ogranych i łatwo dostępnych. Wysiłek to niemalże zerowy.

Podsumowując: oglądając Plan B, warto mieć... swój filmowy plan B ;)


W ułamku sekundy
Seanse podczas, których człowiek boi się oddychać należą w przewrotny sposób do moich ulubionych. I choć to nie są filmy łatwe, a ich oglądanie nie ma w sobie nic ze spełnieniem rozrywkowych potrzeb, to z uporem poszukuje właśnie takich - podczas których coś pęka, coś mnie poniewiera, coś po mnie przejeżdża jak buldożer. I w takim kinie maksymalnie się zanurzam, takie chłonę - zaangażowanie twórców jest wtedy dla mnie podstawową składową. Jeśli nie szukasz, czegoś co Tobą potrząśnie, to również przewrotnie i stanowczo mówię - obejrzyj, przełam się. Istota kina i lektury, jako tylko przyjemności, jest definicyjnie niepełna. To są też zapisy historii i myśli pokoleń, które mogą nas emocjonalnie pogłębić i wielu rzeczy nauczyć. 

Główna bohaterka, Katja, traci w zamachu bombowym męża oraz kilkuletniego syna. Domowej roboty ładunek podłożony przez młodych neonazistów, sprawia, że bliscy Katji "już nie są osobami" (absolutnie zapadłam się w sobie po usłyszeniu tej kwestii), a ją samą przemienia w zdruzgotaną bólem, poszukującej sprawiedliwości i ukojenia osobę. Zanika kobiecość, instynkt macierzyński, fizyczność, poczucie bliskości oraz przywiązania. Nic co wcześniej definiowało ją, jako człowieka, już nie istnieje - wszelkie punkty odniesienia zostały zmiecione z powierzchni, więc wewnętrzny kompas nie wskazuje na nic. Tutaj chapeau bas dla Diane Kruger - jej postać staje się nieporównywalnie jednym z najlepszych studiów bólu po wielkiej stracie. 

Skupienie soczewki na przeżyciach Katji stało się fenomenalnym zabiegiem, podkreślającym bezsens nienawiści zamachowców, miałkość ich idei oraz niewytłumaczalną brutalną postawę. W metaforycznym ujęciu miejscem akcji filmu jest mikroświat Katji, na który składały się jej rodzina, miłość i przywiązanie do bliskich. Jak małe w tym kontraście wydają się "wielkie idee" filmowych zamachowców, którzy w imię starych reżimów myślą, że mają monopol na wprowadzanie nowych porządków oraz głoszenie jedynie słusznych w ich opinii racji. Nieuzasadniona, destrukcyjna nienawiść, absolutne moralne dno, nieczułość na krzywdę człowieka, jako indywidualnej jednostki - nie przestanie mnie zadziwiać, jak wiele ludzi jeszcze uważa, że brutalizm i nienawiść to idealna droga do zmian.

Za wielkimi ideami stoją mali ludzie i to po obu stronach barykady. Zarówno ofiary, jak i ich oprawcy - orędownicy nowego porządku, którzy są tak samo w tej wojnie pokrzywdzeni, choć w trochę innym i nie tak namacalnym wymiarze, co bezpośredni poszkodowani. Z roztrzaskanym kręgosłupem moralnym, bezrefleksyjni nad losem mikroświatów - ze swoim włącznie (w filmie, w jednej z końcowym scen jest wymowne zbliżenie na twarz jednej z zamachowczyń, kiedy spod zaciętości zaczyna wybijać się lęk, a z którego szybko się otrząsa - wirtuozeria!). To co podkreśla się tu dobitnie, to to jak małe, jak nieznaczące i jak nieporównywalnie nieistotne są przekonania i idee w chwili gdy godzą one w wolność oraz życie innych, przynosząc zupełnie nieuzasadnioną krzywdę oraz napędzają machinę odwetu. Jak nielogiczne są działania "malutkich" działających w imię "wielkich" i jak niesprawiedliwy finał ma to w życiu innych "malutkich", którzy w tej wojnie nie chcieli brać udziału.

To doskonały i zarazem druzgoczący film, który bardzo Wam polecam.


Co jeszcze widziałam w lutym?
Strażnicy Galaktyki vol. 2, Powiernik Królowej, Roman J. Israel Esq., Czwarta Władza, Cudowny ChłopakTulipanowa gorączka, Marshall, Król RozrywkiWojna o Planetę Małp, Nowe oblicze Grey'a, DelikatnośćUkryte, Funny Games.

A Wy co dobrego (lub nie) widzieliście w tym miesiącu?

You May Also Like

0 komentarze

Szukaj

Blog Archive