Pomysły, których (prawdopodobnie) nigdy nie zrealizuję

by - 13 marca

Ten post nie jest narzekaniem ani przewrotną zachętą dla odbiorców, by wstąpił w nich duch coachingu i pisali "dasz radę, uwierz w siebie" lub "jakbyś bardzo chciała, to byś zrobiła!". No bo właśnie rzecz ma się w tym, że... jakbym chciała! Ja naprawdę... nie chcę tych pomysłów realizować, ale ich rewizja dostarcza mi refleksji i czystej frajdy, co w tej mojej głowie czasem się roi. Nie to, że nigdy nie chciałam ich spełniać. Ba, ja niektórymi żyłam i marzyłam o nich przez wiele lat. Doszłam jednak do wniosku, że inne pomysły... są po prostu lepsze. Te olśnienia umysłu są na tę chwilę ostatnimi w kolejce do spełnienia i wcale mnie to nie smuci, ale dużo mówi o mnie i moim (dawnym i obecnym) podejściu do życia ;)

1. Studia na ASP

Studiowanie na Akademii Sztuk Pięknych zawsze było moim ogromnym marzeniem, którego nigdy nawet nie starałam się realizować, bo zawsze-coś-tam. A to przekonywano mnie, że to wylęgarnia bezrobotnych bez fachu w ręku, którzy malują tak, że to przecież każde dziecko potrafi. A to, że to drogie po prostu, bo farby, bo papier, bo kredki, bo pędzle, bo sztalugi. A to, że nie mam najmniejszych szans się dostać, bo czy ja słyszałam, jakie tam trzeba kursy przygotowawcze odhaczyć, jakie znajomości mieć, jakie dobre koneksje wykazać? A to, że to takie niekonkretne i raczej zabawa (nie to co studiowanie jakiegoś humanistycznego kierunku na Szanowanym Uniwersytecie wraz dwoma setkami innych, którzy go wybrali - w skali Polski, to chyba kilkaset tysięcy). A to, że mam słomiany zapał i no, cóż - niewielkie umiejętności.

Bądźmy poważni. ASP to dla mnie za wysokie progi.

Po latach zdałam sobie sprawę, że faktycznie mogłabym mieć problem na takiej uczelni, bo o ile opanowanie kwestii technicznych i rzemieślnictwa jest dla mnie rzeczą osiągalną, tak z kreatywnością i wkładem własnym jest mi trudniej. I nie ukrywajmy - nienawidzę formuły studiowania (zbierania punktów, konsultacji, odbębniania wykładów dla obecności, co półrocznych sesji, prac okresowych) i obecnie nigdy nie zdecydowałabym się na powrót (tęsknię tylko za bibliotekami, ale o tym kiedy indziej). W związku z pracą odpadałby tryb dzienny, a przy trybie zaocznym lub wieczorowym moja doba musiałaby mieć już naprawdę 48h. Chyba bardziej cenię sobie sen.

2. Własna kawiarnia/cukiernia

Mam nawet pomysł na nazwę i lokalizację. Nie mam tylko kilku wolnych milionów pod ręką i cieszę się, że dla banku mój pomysł niczym nie wyróżnia się od innych, więc wniosek kredytowy raczej nie spotka się z pozytywną reakcją.

Ja wiem, że w takim miejscu czułabym się, jak w nieskończonych fałdach pluszu zarządzania światem. Zamówić to, zamówić tamto, Excel i czacha dymi, przelewy furkoczą niczym chorągiewkowe banery przed wejściem, nękanie - o przepraszam - budowanie relacji z usługodawcami, poruszanie ziemi, a częściej nieba, by hurtownie dostarczyły wszystko na czas, czarowanie gości i recenzentów, kompletowanie zespołu, konstruowanie karty, risercz trendów i opinii, debatowanie czy lepiej szarlotkę a może bezę, czy może jednak stwierdzić, że obydwie są śmiertelnie nudne, a to przecież nie bar mleczny i może lepiej pójść w kierunku free od wszystkiego... i tak dalej, czyli logistyczny i księgowy raj, dla człowieka, którego baterie napełniają się poprzez działanie.

A z drugiej strony wiem, że wyzionęłabym ducha i tak naprawdę nie mam pojęcia, jak to wygląda od podszewki. Gastronomia, to ciężka orka i pewnie wywiesiłabym "zamknięte" po pierwszej negatywnej opinii na fejsie typu "kawa jak kawa, w Starbie lepsza. NIE POLECAM."



3. Napisanie książki

Nie wiem czemu, ale to powraca do mnie niczym bumerang i do siedemnastego roku życia był to pomysł, który sygnalizowałam sobie sama. Potem słyszałam to w różnych kombinacjach od rodziny lub znajomych i zawsze pukałam się dyplomatycznie w czoło, bo sama znałam już prawdę.

Kiedyś bardzo chciałam zostać dziennikarką, ale trzeźwo oceniłam swoje umiejętności, możliwości oraz pewne wygodnickie aspekty. W niczym bym się tak nie męczyła, jak w pisaniu czegoś, mając nad sobą ducha deadline'u - nawet jeśli robiłabym tylko to, więc teoretycznie nic nie powinno mi przeszkadzać. Ale nie - to byłby dla mnie ból i znój. Raz w życiu pisałam coś większego na czas i była to moja praca magisterska. Wspominam to jako traumę, której już nigdy nie chcę powtórzyć. Po drugie - żaden ze mnie wirtuoz słowa. Kiedy siadam do swoich tworów, myślę że jeśli trafię do piekła, będę tam za karę redagować swoje własne teksty. Jakie utrapienie miałby ze mną redaktor z prawdziwego zdarzenia!



Macie jakieś pomysły, które siedzą wam w głowach, które czasem ogrzewacie i dokarmiacie, ale dobrze Wam z tym, że są w sferze marzeń? Podzielcie się! :)

You May Also Like

0 komentarze

Szukaj

Blog Archive